ARCHIWUM TAWACINU, nr 3[67] jesień 2004, s. 56. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl
Głos
z Scheyechbi
Dziś, 21 września, pierwszy dzień jesieni. Tu, w Ameryce Północnej - a szczególnie na
Wschodnim Wybrzeżu - pisana przez naturę prolegomena do Indiańskiego Lata, kroczącego
dumnie - jak tancerze pow-wow - w feerii bajecznych kolorów. Choć ciągle przeważa
soczysta zieleń, tu i tam czerwienią się już kępki liści, zapowiadając doroczny karnawał
barw. Nie bez przyczyny więc otwarcie Narodowego Muzeum Indian Amerykańskich
wyznaczono na przełom lata z jesienią. To także proponowany Narodowy Dzień Indian.
Wstajemy z Basią o czwartej rano, by zdążyć do Waszyngtonu na 9.30. To ostatecznie
318 km z Atlantic City i trzeba "grzać" dobre 110 na godzinę, by przy
porannych korkach wokół Filadelfii i stolicy dotrzeć na czas. Wyjeżdżamy zatem
przed wschodem słońca. Pogoda przecudna, bezchmurne niebo, lekki, chłodny wiaterek
i "zero" wilgotności powietrza. Przychodzi mi do głowy, że oto kapryśny
los oddaje Indianom odrobinę swych względów, a gdy jeszcze Kongres ogłosi oficjalne
przeprosiny za 200 lat rządowych łajdactw, to może i naród "białasów"
pochyli czoło ze wstydem i w pokorze uzna swe winy... Przecież biali Amerykanie
przeważnie zgadzają się z opinią swego "demokratycznie wybranego"
przedstawicielstwa!
Wpadamy w okolice Independence Avenue o 9.20. Teraz żeby tylko gdzieś zaparkować! Niestety, ulice
wokół National Mall są zamknięte dla ruchu kołowego w 2-kilometrowym czworoboku
i ze zdenerwowania klnę szpetnie pod nosem. Lecz ni z tego, ni z owego wyrasta
przede mną strzeżony parking i to w niezbyt odległym miejscu. Cóż za szczęście!
Zostawiam żonę z tyłu i pędzę z aparatem w stronę monumentalnego bloku z piaskowca.
Parada plemion właśnie się zaczyna. Są Indianie z zachodu i wschodu, z północy
i z południa Stanów. Są Tainowie z Antyli i meksykańscy Aztekowie, ba, nawet
z Peru Keczua i Ajmara. Lawiruję między tłumem gapiów, by znaleźć najlepsze
miejsce do zdjęcia. Pstrykam z przyklęku i między głowami spektatorów. Ach,
cóż za kalejdoskop! Idą Szejenowie i Arapaho strojni w szyszaki z orlich piór;
Mohawkowie, Onondagowie w "czapeczkach" ubranych w indycze pióra.
Megafony rozbrzmiewają muzyką i śpiewem. Ta muzyka, ten śpiew, jak zawsze, wywołują
u mnie dreszcze i nagły skurcz w gardle, i przenikają do szpiku kości. I nagle
zdaję sobie sprawę, że tkwię pośród setek, tysięcy ludzi tej ziemi, że wokół
mnie jest mniej białych Amerykanów niż Indian! Że to nie jest pow-wow: kilkudziesięciu
tubylców tańczących dla znacznie liczniejszej białej publiki - że to jest wspaniała
demonstracja przeżycia; że ci ludzie przybyli tu, by zaznaczyć swoje miejsce
w Ameryce i z dumą pokazać, iż ich kultury przetrwały i choć okaleczone i zmienione stanowią
dziś o ich odrębności.
Gmach muzeum jest imponujący i piękny w połączeniu tradycji z nowoczesnością. Zapewne czytelnicy
"Tawacinu" wiedzą, że stylem nawiązuje do kultury Anasazi, po części
zaś do Zuni i Pueblo. Kryty kamieniem w kolorze pustynnym, tworzy niezwykle
malowniczy element National Mall, zapełnionego ogromnymi muzeami i galeriami,
i zwieńczonego Kapitolem.
W samo południe W. Richard West, Jr., dyrektor muzeum, ubrany w przepyszny
orli szyszak i tradycyjny strój Szejenów Południowych, wita tysiące zebranych.
Dziękuje Kongresowi USA, którego ustawa z 1989 roku pozwoliła rozpocząć budowę
muzeum. Wymienia głównych ofiarodawców, wśród których naczelne miejsca zajmują
Pekoci Mashantucket i Moheganie z Connecticut oraz Oneidowie ze stanu Nowy Jork.
Wreszcie oddaje głos "swemu szefowi", sekretarzowi Smithsonian Institution,
Lawrence’owi Smallowi. Ale my z Basią już nie słuchamy pana Smalla. Dobiega
tylko jeszcze do naszych uszu nazwisko Toledo... To jego ekscelencja, prezydent
Peru, z pochodzenia Indianin Keczua, przybył do Waszyngtonu, by uświetnić tubylczy
festiwal.
Jest już 14. Czas pomyśleć o powrocie. Jutro czeka mnie ciężki dzień w pracy.
Kiedy myślę o tym, przypomina mi się zawsze ironiczna uwaga Russella Meansa:
"Wy, biali, stworzyliście sobie pracę, a potem wymyśliliście wakacje, by
uwolnić się od pracy...". Oj tak, tak. Tak sobie narobiliśmy i uważamy,
że to jest "prawdziwa cywilizacja". I nawet zdołaliśmy wyprać nią
mózgi tubylcom Ameryki.
(c)
TIPI 2004 Wykorzystanie tekstu po uprzednim skontaktowaniu się z redakcją tawacin@tipi.pl