ARCHIWUM TAWACINU, nr 3[55], jesień 2001. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl

William B. Griffen
Compa - rodzina Apaczów Chiricahua z przełomu XVIII i XIX wieku

Przez wiele lat i w wielu miejscach na granicy północnego Meksyku i południowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych Hiszpanie, a później Meksykanie, utrzymywali ożywione stosunki z atapaskańskimi Apaczami. Stosunki te były na ogół zdecydowanie wrogie, ale zdarzały się też przypadki wzajemnej życzliwości, zwłaszcza pod koniec lat osiemdziesiątych XVIII wieku. Było to w czasie, gdy kolonialny rząd hiszpański północnych Provincias Internas (Prowincji Środkowych) wystąpił z reformami mającymi, między innymi, na celu utworzenie "pokojowych osiedli", czyli rezerwatów dla wrogich Apaczów, leżących koło większości presidios (garnizonów) nad północną granicą. Stosunki, które się wytworzyły w okresie tego względnego pokoju, przetrwały do czasu wywalczenia przez Meksyk niepodległości w 1821 roku i wywarły poważny wpływ na bieg wydarzeń na tych obszarach.

Poniższa opowieść mówi o kilku członkach jednej apackiej rodziny Compa, którzy - sądząc z dostępnych źródeł - odgrywali znaczącą rolę w pokojowych stosunkach między hiszpańskimi przybyszami i Apaczami z terenów współczesnego północno-zachodniego Chihuahua i południowo-zachodniego Nowego Meksyku. Nie ulega wątpliwości, że Compowie zajmowali w tych stosunkach pozycję najzupełniej różną od większości innych Apaczów. Ich rola brała się z chęci, a może nawet gorliwości, pierwszego Compy do współpracy z Hiszpanami. Współpraca ta sprawiła, że ci drudzy przez w miarę długi czas wyrażali się o nim i kilku jego synach jako o lojalnych, godnych zaufania, "dobrych" Apaczach. Okazało się jednak, że jego potomkowie nie zawsze spełniali oczekiwania Hiszpanów i Meksykan.

Wdzierający się na indiańskie ziemie Iberyjczycy uznali za konieczne, a przynajmniej korzystne, pozyskać sobie niektórych tubylców. Stawiało to oczywiście takich Indian w niekorzystnym świetle w oczach współplemieńców; uważano ich nawet za zdrajców. W przypadku rodziny Compa mało wiemy o tym, jak traktowali ją inni Apacze, gdyż niewiele zachowało się na ten temat w europejskich kronikach. W każdym razie, kiedy staramy się czegoś dowiedzieć z tych nielicznych informacji o Compach czy innych Indianach, którzy starali się współpracować z przybyszami, musimy wziąć pod uwagę tę nieufność ich ziomków, zrodzoną w stosunkach między jednostkami odrębnych kultur.

Dane wykorzystane w tej rozprawie pochodzą prawie wyłącznie z archiwum pogranicznego presidio Janos (obecne Janos w Chihuahua). Choć Compowie przebywali też w innych okolicach, jak choćby w Bacoachi, w Sonorze, i w Santa Rita del Cobre, koło współczesnego Silver City w Nowym Meksyku, ale najwięcej łączyło ich z Hiszpanami i Meksykanami z Janos i jego okolic. Na krótko osiedli w Bacoachi, w końcu lat osiemdziesiątych XVIII wieku, co wymaga dalszych badań, natomiast czas spędzony przez nich w Santa Rita omawiam tutaj, od kiedy miejscowość ta została podporządkowana administracyjnie Janos.

Archiwalne zapiski mówią o kilku członkach tej rodziny, ale trzech spośród nich odegrało wybitną rolę na tym odcinku apacko-hiszpańskiej granicy. Byli to El Compa i dwaj jego synowie Juan Diego i Juan Jose. Imiona ich ukazują się od czasu do czasu w doniesieniach z różnych miejsc, ale ich rodzinne powiązania są w dużej mierze nieznane.

Pierwsza wiadomość o El Compie pochodzi z okresu, kiedy zgłosił się do jednego z pierwszych organizowanych przez Hiszpanów, osiedli dla Apaczów. Rezerwaty te, zarządzane przez wojsko, stanowiły część reform Galveza, mających przynieść pokój na pograniczu, zapoczątkowanych w końcu lat osiemdziesiątych XVIII wieku i kontynuowanych w wielu miejscach do 1831 roku, po wywalczeniu przez Meksyk niepodległości. Juan Jose był słynnym, choć zagadkowym przywódcą Apaczów z lat trzydziestych XIX wieku, którego zamordowanie, wraz z Juanem Diego, przez amerykańskiego łowcę skalpów Johnsona pobudziło do wzmożonych spekulacji co do jego wpływu na sprawy Indian w owym czasie. Pewne źródła z okresu po wojnie amerykańsko-meksykańskiej lat 1846-48 cytują podania, w których wspomina się Juana Jose. Wreszcie jeden z informatorów piewczyni Apaczów Chiricahua, Eve Ball, Daklugie, syn wodza Juha, mówił, że Apacze pamiętają o Juanie Jose, i twierdził, że Cochise był jego potomkiem.

El Compa

W 1786 roku, kiedy Hiszpanie obrali nową politykę pokojową, albo też w następnym roku przywódca Apaczów z okolic Gór Chiricahua o imieniu El Compa, często też wymawianym El Cumpa, zawarł pokój z władzami hiszpańskimi w sonorańskim Bacoachi. Mniej więcej w połowie 1787 roku, wraz ze swymi dwudziestu wojownikami, opuścił tę miejscowość i osiadł w głębi kraju.

W październiku następnego roku czy też nieco później kapitan Echegaray pojmał czworo Apaczów, a wśród nich żonę El Compy. Wkrótce po tym wydarzeniu wódz znów zgłosił się do Hiszpanów, chyba po to, aby ją odzyskać. Chociaż ci traktowali teraz wszystkich wziętych do niewoli Apaczów jako jeńców wojennych (to znaczy niemających żadnych praw i zwykle wysyłanych w głąb Meksyku), uznali, że El Compa i jego wojownicy, w tym wielu jego bliskich krewnych, poddali się "dobrowolnie". Pozostawili ich zatem na wolności tak długo, jak długo będą dotrzymywać zawartego na nowo pokoju z władzami hiszpańskimi.

Po tym wydarzeniu El Compa i jego ludzie opuścili Bacoachi i osiedli koło Janos; mogło to być w 1790 roku albo rok wcześniej. Zamieszkawszy tu, wódz stał się najbardziej lojalnym i zaufanym apackim zwiadowcą i informatorem Hiszpanów, pośrednicząc między nimi a wodzami Apaczów, znanych Hiszpanom jako Gilenios (znad rzeki Gila), Mimbrenios (znad rzeki Mimbres) i Chiricahua z gór o tej samej nazwie. W tej roli i w towarzystwie innych Chiricaha odbył wraz z wojskiem hiszpańskim szereg wypraw na terenach północnego Chihuahua, południowo-zachodniego Nowego Meksyku i południowo-wschodniej Arizony.

El Compa szybko udowodnił hiszpańskim władzom, że mogą na nim polegać. W listopadzie 1790 roku na wyprawie, w której uczestniczył, znajdowali się dwaj apaccy zwiadowcy z ranczerii niecieszącego się zaufaniem Hiszpanów wodza Gniguicena, czyli Manta Negra Starszego. Ostrzegli oni tę ranczerię przed grożącym jej atakiem wojska, a wtedy El Compa natychmiast uwięził jednego z nich; drugi zdołał zbiec. Następnie udał się do hacjendy El Carmen (współczesne Flores Magon), leżącej na wschodnim krańcu doliny San Buenaventura i wydał go w ręce władz hiszpańskich.

Za tę usługę Hiszpanie hojnie go wynagrodzili. Wybudowali mu dom w kolonialnym stylu i przekazali jeszcze w tym samym roku. Żony jego otrzymały specjalny przydział mięsa w postaci pół sztuki owcy (carnero). W maju jeden z jego synów, prawdopodobnie Juan Diego, został obdarowany pięknym strojem męskim (calzones de tripe).

Dwa inne wydarzenia mówią o szczególnym stosunku, jaki łączył El Compę z Hiszpanami. Za jego wstawiennictwem, w sierpniu 1790 roku, pewną apacką brankę przekazano wodzowi Guero za usługi, które ten ostatni oddał armii hiszpańskiej. Począwszy od marca 1792 roku Guero (nazywany wówczas Nape, Najoee albo Nac-coge i liczący 15 lat) nosi tytuł "wodza" (principal) i zalicza się do ranczerii El Compy. Wszystko to wskazuje na to, że El Guero był bliskim krewnym El Compy, a może i członkiem jego rodziny.

Kilka miesięcy później nowy głównodowodzący armią z miasta Chihuahua, Pedro de Nava, wyłączył kilku Apaczów spośród tych, którzy jako jeńcy mieli powędrować do miasta Meksyk. Wszyscy oni byli krewnymi El Compy i na jego prośbę uzyskali wolność. Chwilowo jednak pozostali w więzieniu (oprócz jednego, którego Nava przekazał Juanowi Diego, synowi El Compy) gdyż miało to skłonić ich pozostających na wolności pobratymców do poddania się i połączenia z nimi.

Wiadomo z wykazów, że El Compa, Juan Diego, El Guero i liczni Apacze (najpewniej ich krewni) zamieszkiwali w 1791 roku w Janos. W styczniu kapitan Antonio Cordero zorganizował wielką konferencję z czołowymi przywódcami Apaczów, wśród których znajdowali się Yagonxli (znany też jako Ojos Colorados) i Tetsegoslan. El Compa był nieobecny i zastępował go niejaki Eustinje. Niestety, choć władze hiszpańskie wydały przepustki wszystkim przyjaźnie nastawionym Apaczom, by mogli poruszać się po okolicy, nie zachowała się żadna wiadomość o tym, gdzie El Compa przebywał w owym czasie. Może udał się do Bacoachi, gdyż często podróżował do tego presidio i leżącego w pobliżu rezerwatu.

W październiku tego samego roku, kiedy głównodowodzący Nava ustalał przepisy, w oparciu o które miano zarządzać osiedlami pokojowo usposobionych Indian, za wzór wiernego, lojalnego wodza Apaczów, żyjącego w takim osiedlu, podawał El Compę z Janos. W poprzednich listach z tego roku polecał go szczególnie jako przywódcę, przez którego władze Janos mogłyby porozumiewać się z innymi apackimi wodzami.

Przez wszystkie te lata El Compa i jego ranczeria utrzymywali ścisłą więź z Apaczami w Bacoachi i pozostałymi Chiricahuami z tych terenów. W połowie 1792 roku sporo tych Indian przeprowadziło się do Janos. Niektórzy z nich, w tym El Tadiya (zwany też Estadiya) jego żona i kilka innych osób, dołączyli do grupy Compy. Odłączył się natomiast od niego El Guero i założył własną ranczerię, a jego przywództwo uznało kilka osób, w tym przynajmniej czterech mężczyzn z grupy El Compy.

W następnym 1793 roku dwie branki przekazano El Compie i El Guero, co znów wskazuje na bliską więź łączącą tych dwóch ludzi. Tak bliskie więzi pokrewieństwa z innymi pokojowo nastawionymi Apaczami z Janos mogły bardzo pomóc El Compie wypełniać obowiązki i sprostać wymaganiom hiszpańskiej administracji. Pewnego razu udało mu się skłonić do przybycia i osiedlenia się w Janos Apaczów z El Carcay w górach Sierra Madre, prowadzonych przez wodza Selchide, choć ten trafił później do więzienia i został zesłany do miasta Chihuahua. Nie zachowały się do naszych czasów żadne szczegóły tego wydarzenia.

W latach dziewięćdziesiątych XVIII wieku, będących pierwszą dekadą istnienia pokojowych osiedli, potrzebą chwili stało się wypracowanie odpowiednich stosunków między Hiszpanami i Apaczami. Urzędnicy hiszpańscy przejawiali od czasu do czasu chęć pozyskiwania sobie nowych podopiecznych bez uciekania się do użycia siły. Imię El Compy stale pojawia się w aktach administracji, w związku z zarządzaniem pokojowymi Apaczami z Janos. Bodaj najważniejszym wydarzeniem z tego okresu było przyznanie przez Hiszpanów El Compie tytułu "naczelnego wodza". Uczynili to, doceniając jego znaczenie, a także dlatego, że chcieli mieć jednego Apacza, który posiadałby władzę w ich rozumieniu, choć inni przywódcy Apaczów ostrzegali wcześniej, iż jest to "nie po apacku" i że Apacze nie chcą nad sobą nikogo w charakterze naczelnego wodza. W sierpniu 1791 roku El Compa otrzymał tytuł "naczelnego wodza pokojowych Apaczów" (Gefe Principal de la Apacheria Pacifica).

Również w tym samym czasie kilku apackich naczelników poprosiło o ochrzczenie swych dzieci, co było chyba jedynym takim wydarzeniem w historii Apaczów z Janos1. Mało prawdopodobne, aby wśród tych przywódców nie było El Compy. Pod koniec grudnia z miejscowego aresztu uciekło ośmiu więzionych tam Apaczów, za co do więzienia trafili pilnujący ich kapral i dwaj żołnierze. Na prośbę El Compy odzyskali wolność, ale kapitan Antonio Cordero zapowiedział, że wyruszą na najbliższą wyprawę "wraz ze swym ojcem chrzestnym El Compą i resztą Apaczów" (en union de su Padrino el Cumpa y de los demas Apaches).

W 1793 roku El Compę spotkało nowe wyróżnienie. W lipcu głównodowodzący Nava przesłał list, przetłumaczony przez garnizonowego tłumacza, że ofiarowuje wodzowi dwie krowy. Miał się on troszczyć o te zwierzęta i ich potomstwo, czyli nie przeznaczyć ich na ubój, co zwykle czekało bydło podarowane Apaczom (a fin de que las conserve y las crias que produgeren). Po roku, kiedy koło Janos zgromadziło się dziewięć ranczerii, ich przywódców znów obdarowano krowami. Każdy z nich otrzymał po jednej sztuce, natomiast El Compa dwie.

Hiszpańskie władze darzyły El Compę coraz większym zaufaniem. W marcu 1794 roku Nava postanowił, że dziesięciu wojowników Gilenio, wyznaczonych przez wodza, wyruszy do presidio San Elizario, aby pomóc w zwalczaniu Faraonów, Apaczów żyjących na wschód od Rio Grande, w Nowym Meksyku.

Dary składane El Compie i jego najbliższym od kwietnia do końca czerwca tego samego roku świadczą najlepiej o sympatii, z jaką traktowali ich Hiszpanie. Im jednym w owym czasie - jak świadczą kroniki Janos - wydawano wódkę. El Compa otrzymał talię kart do gry, Juan Diego sumę jednego peso, a drugi syn (prawdopodobnie Juan Jose, uczęszczający do szkoły) elementarz (caton).

Wiadomości o rodzinie i krewnych El Compy pochodzą z pierwszych ocalałych spisów Apaczów zamieszkujących w Janos, zaczynają się od marca 1792 roku. Wódz żył wówczas z trzema kobietami (prawdopodobnie żonami)2 i jednym dzieckiem. Kronikarze osobno wymieniają jego syna, Juana Diego (pod apackim imieniem Nayulchi) jako dwudziestoletniego, posiadającego jedną żonę mężczyznę. Jeszcze jeden krewny, dziewiętnastoletni Juscaye, był w marcu kawalerem, ale już od następnego miesiąca figuruje jako żonaty. W maju El Compa wziął do swego domu jeszcze jedną kobietę, a w sierpniu doszło drugie dziecko. Rodzina El Compy, podobnie jak rodziny Juana Diego i Juscaye’ego, pozostała taką samą do kwietnia następnego roku.

W maju 1793 roku w rodzinie El Compy wciąż znajdowały się cztery kobiety, dzieci było już troje. Juan Diego miał też potomstwo, lecz Juscaye był wciąż bezdzietny. Taki stan rzeczy utrzymywał się do sierpnia tego roku. Kroniki milczą o następnych dwóch miesiącach, ale w listopadzie Juan Diego stracił swe dziecko, natomiast Juscaye nie dość, że dochował się potomka, to w jego domu zagościł jakiś nieznany z imienia jego siostrzeniec. Prócz tego, od czerwca owego roku, podaje się, że ranczeria El Compy mieści się w obrębie ścian presidio Janos, podczas gdy wszystkie inne grupy obozują tuż pod fortem albo w pewnej od niego odległości.

Od marca 1794 roku nie ma wzmianki o zmianach w rodzinach El Compy i Juana Diego. Ten drugi wciąż przebywał w ranczerii ojca, zatem nie postąpiono tutaj wedle obyczaju Chiricahuów, nakazującego zamieszkać z rodziną matki.

El Compa zmarł 29 lipca 1794 roku w wieku 50 lub 51 lat. Okoliczności jego śmierci nie są znane, lecz najpewniej nastąpiła z przyczyn naturalnych. Wprawiła w niekłamany smutek hiszpańskich urzędników oraz Apaczów, jak świadczą zamieszki, do których doszło wtedy w Janos. Wdowa po El Compie zaprzeczyła, jakoby miały one związek ze śmiercią męża i że wywołali je Apacze chcący doprowadzić do buntu. Inne źródła mówią jednak wyraźnie, że śmierć El Compy spowodowała późniejsze zamieszanie, choć powodem mógł być apacki obyczaj porzucania obozu po czyjejś śmierci. W ciągu trzech najbliższych tygodni ponad dwustu spośród blisko pięciuset Apaczów (40%) opuściło Janos, ale niedługo potem zaczęli tam na nowo napływać.

El Compę przeżyły co najmniej cztery kobiety (mujeres) i czworo dzieci. Wszystkie te kobiety mogły być jego żonami, ale Hiszpanie tylko jedną, Marię, uważali za taką. Z dzieci w spisach figuruje imiennie tylko Juan Diego. Drugim był najpewniej Juan Jose, który żył w owym czasie i uczęszczał do szkoły. El Compa musiał też mieć córkę, gdyż o jakiejś kobiecie, którą zabito w 1833 roku, koło Santa Rita del Cobre, mówiono, że była siostra Juana Jose. Nic nie wiadomo o czwartym dziecku. Gdyby El Compa pożył jeszcze o miesiąc dłużej, doczekałby się wnuka po Juanie Diego. Osierocił ponad 30 członków swej ranczerii (38 według spisu z lipca i 34 według spisu z 1 sierpnia), z których część była bez wątpienia jego bliższymi bądź dalszymi krewnymi, ale nie zachowały się żadne szczegóły na ten temat3.

Juan Diego

Przez kilka miesięcy po śmierci El Compy jego ranczeria nadal korzystała z uprzywilejowanego miejsca pobytu w obrębie samego presidio. Jakiś czas - od l sierpnia 1794 do kwietnia 1795 roku - nazywano ją w zapiskach "ranczerią zmarłego Cumpy", nie wymieniając jej naczelnika. 2 maja tego roku wodzem stał się Juan Diego i jako taki figurował w aktach administracji do 1831 roku.

Z następnych dwóch lat zachowało się sporo przekazów o ranczerii Juana Diego i o niektórych jej mieszkańcach. Potem jednak opowieść o rodzinie Compów urywa się, głównie z braku zachowanych dokumentów. Wiadomo mimo to, że grupa Compy nigdy nie zerwała bliskiej więzi z osiedlem Apaczów w Janos. W lipcu i w sierpniu 1795 roku, na przykład, Juan Jose uraz z 10 innymi osobami - trzema wojownikami i członkami ich rodzin - wyruszył z wizytą do miasta Chihuahua, a towarzyszyła mu tan również delegacja innych Apaczów z Janos, Około lipca następnego roku kilku członków jego grupy powędrowało do presidio San Buenaventura (obecnej Galeany w Chihuahua) razem z ludźmi wodza Jasquenelte, także długoletniego bywalca w Janos i prawdopodobnie krewnego Compów. Miesiąc później Juan Diego udał się do Bacoachi w Sonorze, zaś we wrześniu i w październiku niektórzy członkowie jego grupy powędrowali do Carrizal, presidio leżącego na wschód od Janos i około 50 mil na południe od El Paso, aby odwiedzić swoich krewnych.

Pod koniec 1795 roku Juan Diego poprosił o pozwolenie na zamieszkanie koło Casas Grandes. Chciał, jak mówił, wziąć się za uprawę ziemi i prosił w tym celu o parę wołów. Głównodowodzący sił zbrojnych odmówił jednak tej prośbie, gdyż z nieznanych przyczyn nie życzył sobie obecności Apaczów w tym miejscu; proponował natomiast, by ludzie Juana Diego osiedli koło Janos albo koło La Palotada - obfitującej w drzewa i wodę okolicy, leżącej niedaleko na zachód od Janos. Gdyby nie udało się nic osiągnąć w tych miejscach - pisał - wówczas należałoby im coś znaleźć koło presidio San Buenaventura. W każdym razie Juan Diego otrzymał upragnioną parę wołów.

I rzeczywiście w styczniu 1797 roku Juan Diego i czterech innych mieszkańców jego ranczerii przebywali w San Buenaventura, choć nie wiadomo, czy miało to jakiś związek z jego staraniami o pozwolenie na uprawę roli. W tym czasie w San Buenaventura żyło kilku członków ranczerii wodza Vivory, jeszcze jednego pokojowo nastawionego Apacza, od wielu lat przebywającego koło Janos. Ludzie ci mogli w związku z tym być krewnymi Compów4. Upewnia o tym incydent, jaki w 1799 roku nastąpił między Juanem Diego i Vivorą. Poróżnili się mianowicie o to, że Juan ukarał kilku młodych wojowników z obydwu ranczerii za jakieś przewinienia.

Powróćmy jednak do lutego 1797 roku, kiedy to Juan Diego udał się do miasta Chihuahua, tym razem z wodzem Jasquenelte i paroma wojownikami. Wiadomo też, iż w tym samym roku pozostawał jakiś czas w Janos, a potem udał się w głąb kraju polować i zbierać mescal. Niektórzy jego wojownicy przebywali też, jako zwiadowcy, na wyprawach wraz z żołnierzami z garnizonów.

W 1799 roku ranczeria Compów, prowadzona przez Juana Diego, znów otrzymała hojne dary. Wodzowie i wybitni wojownicy z innych ranczerii, zarządzanych w Janos, również dostawali podarunki, ale nigdy tak często, jak Compowie. W tym samym roku syn El Compy (bezimienny, lecz z pewnością chodziło o Juana Diego) otrzymał kilkakrotnie dary dla swej chorej matki w postaci koszuli, serape, cukru i czterech reali w gotówce. Innym razem dostała ona dwa reale, aby mogła opłacić koszty leczenia (najpewniej u miejscowego znachora). Drugi syn, którym chyba był młodszy brat Juana Diego, Juan Jose, otrzymał od krawca z Janos parę spodni. Wreszcie sam Juan Diego, kiedy musiał oddalić się z presidio, dostał na potrzeby rodziny pięć reali.

Od tego czasu mało co zachowało się na temat Compów. Późną wiosną 1801 roku Juan Diego oraz 15 wojowników i 19 kobiet i dzieci z jego ranczerii znajdują się w sonorańskim presidio Fronteras, gdyż w Janos rozszalała się czarna ospa. Tamtejsi wodzowie El Guero i Yisago również przenieśli się do Sonory.

Juan Diego nie pojawia się w Janos, aż do lutego 1803 roku. Niestety, mało wiadomo o tym, w jakich okolicach przebywał ze swą grupą, gdyż prawie do końca 1810 roku zaprzestano prowadzenia spisów Apaczów pobierających żywność w Janos.

Pierwsze lata XIX wieku stanowiły okres, w którym Juan Diego sprawiał Hiszpanom wiele kłopotów. Dopuścił się mianowicie sporego nietaktu, biorącego się najpewniej z tego, że przecenił znaczenie swej pozycji, jaką się cieszył u władz hiszpańskich. Głosił, że będzie wodzem wszystkich Apaczów z okolic Janos, jakim był jego ojciec, co niezmiernie wzburzyło pozostałych przywódców. Protestowali oni tak burzliwie przeciw tym roszczeniom, że dowódca garnizonu w Janos kilkakrotnie upominał Juana Diego, aby ich uspokoić. W 1803 roku sytuacja sięgnęła dna. Wódz do tego stopnia posunął się w rozpuszczaniu plotek i fałszywych opowieści, że kapitan Tovar zwrócił się do władz z prośbą o przeniesienie go do starego miejsca pobytu - Bavispe w Sonorze. Głównodowodzący armią Nemesio Salcedo wyraził na to zgodę, ale nie wiadomo, czy Juan Diego wyprowadził się z Janos, a jeśli tak, to na jak długo.

Niezależnie od tego, co zaszło w 1803 roku Juan Diego i członkowie jego ranczerii znajdowali się w Janos w styczniu następnego roku. Był to czas, kiedy z polecenia głównodowodzącego armią wydzielano Apaczom koce (resadas) i wódz otrzymał je 22. dnia tego miesiąca5. Następnie, wiosną, komendant garnizonu Janos zaprosił go i innych miejscowych przywódców Apaczów na naradę w sprawie zapoznania ich współplemieńców z uprawą ziemi6. Wkrótce po niej wodzowie i kilku wybitniejszych wojowników otrzymali każdy działkę ziemi (almud) oraz narzędzia - motyki i siekiery. Podobnie jednak jak i poprzednio nie przyniosło to większych rezultatów.

W 1805 roku Juan Diego wystąpił z niezwykłą propozycją. Kierując się prawdopodobnie przykładem powstałych niecałe dwa lata temu kopalni i osiedla w Santa Rita del Cobre oraz rosnącymi wieściami o odkryciach nowych złóż cennych kruszców, polecił swemu bratu Juanowi Jose (biegle mówiącemu i piszącemu po hiszpańsku) przygotować pismo z prośbą o pozwolenie na dalsze poszukiwanie miedzi. Powiadamiał w nim władze hiszpańskie, że nad rzeką San Francisco, na zachód od Santa Rita znajduje się jeszcze więcej miedzi, podobnie "jak złota w okruchach i w żyłach". Prosił, aby na wyprawę w te okolice pożyczono mu 10 koni z królewskich stad. Na koniec prosił, aby pewien Apacz (najpewniej jego krewny) mógł wyjechać do miasta Chihuahua i odszukać konia, którego ukradł mu i wywiózł do stolicy prowincji inny Apacz z grupy wodza Tagarlana, którego ranczeria również znajdowała się koło Janos. Nie wiadomo, czy jego prośbom zadośćuczyniono.

Przez następne kilka lat źródła milczą i o Juanie Diego, i o innych Compach. Można jedynie przypuszczać, że wraz ze swymi ludźmi przebywał w okolicy Janos.

W 1810 roku administracja poczyniła dalsze wysiłki, aby zaprowadzić pośród pokojowo nastawionych Apaczów z Janos rolnictwo na hiszpańską modłę. Wiosną Juan Diego, wraz z innymi wodzami i naczelnikami rodzin, otrzymał motyki i siekiery do uprawy ziemi. Latem ostrzegł Hiszpana z Janos, don Mariano Varelę, zaprzyjaźnionego z rodziną Compa, że Apacze planują powstanie w ciągu najbliższych czterech-sześciu dni. Wiadomość ta jednak wcale się nie sprawdziła.

Bardzo niewiele dokumentów z następnych dwudziestu lat dochowało się do naszych czasów, o Apaczach z Janos dowiadujemy się w zasadzie tylko z miesięcznych spisów ludności i z wydawanych co tydzień przydziałów. Są to bardzo skąpe informacje, wskazujące najczęściej na nieobecność lub obecność danej grupy w presidio, jej ogólną liczbę i poza tym żadnych innych danych, w związku z czym trudno sobie wyrobić pełny pogląd na sytuację.

31 grudnia 1810 roku Juan Diego wraz ze swą ranczerią liczącą 43 osoby, znajdował się w Janos. Następne dane dotyczą połowy 1812 roku, a potem (raczej wyrywkowo) okresu od 25 maja do 7 grudnia. Wiadomo z nich, że ranczeria Juana Diego liczyła w owym czasie od 17 do 40 osób. Z wykazów za rok 1816 wynika, że wszystkie ranczerie pokojowo usposobionych Apaczów, zarządzane w Janos, stale odwiedzały i opuszczały presidio i grupa Juana Diego nie stanowiła wyjątku.

Zachowane zapiski z 1818 roku obejmują okres od 29 czerwca do 30 listopada. Wszystkie wymieniają Juana Diego, którego ranczeria liczyła raz pięć, a raz 69 osób. Od połowy kwietnia do końca czerwca następnego roku podległych mu współplemieńców wahała się od 23 do 66. Jedyny ocalały wykaz wydawanych w 1821 roku przydziałów pochodzi z października, natomiast z roku 1822 zachowało się ich kilka (od stycznia do 10 czerwca). Juan Diego zawsze pobierał należną mu część, a jego grupa powiększyła się wyraźnie, licząc od 25 do 98 członków.

Jedynym zachowanym dokumentem z 1823 roku, dotyczącym żyjących w Janos Apaczów, jest ich ogólny spis, sporządzony l marca. Mówi on jednak tylko o stanie liczebnym zarządzanych tam ranczerii, nie uwzględniając ilu ludzi naprawdę pobierało przydziały i czy przebywali też tam w innym celu. Grupa Juana Diego liczyła sobie 111 osób i stan ten utrzymywał się do 1 grudnia 1827 roku, kiedy było ich 117. Te suche cyfry nic mają oczywiście wiele wspólnego z żywymi ludźmi mieszkającymi lub odwiedzającymi Janos.

W roku 1824, od 22 marca do 28 czerwca, Juan Diego i członkowie jego ranczerii za każdym razem odbierali przeznaczone dla nich dary. Podczas tych tygodni ich liczba wahała się od 22 do 54 osób. Tylko cztery spisy wydawanych tygodniowo przydziałów z roku 1825 zachowały się do naszych czasów, dwa z listopada i dwa z grudnia. Juan Diego pojawił się 21 listopada na czele 42 ludzi, zaś 28 dnia tego samego miesiąca na czele 40. 5 grudnia przyprowadził 34 osoby, ale kiedy tydzień później wydzielano ziemie, przebywał w jakiejś nieznanej okolicy. Od 3 lipca do 25 grudnia następnego roku prawie nie opuszczał za to Janos, będąc nieobecny jedynie 10 i 24 lipca oraz 18 grudnia. Z jakiejś przyczyny liczba członków jego ranczerii ogromnie zmieniała się w tym czasie, od trojga osób 14 sierpnia do 82 w dniu 20 listopada. W 1827 roku spędzali oni więcej czasu poza presidio. Od 2 do 26 lipca pokazują się tam regularnie w sile od 47 do 80 osób, ale znikają na cały sierpień i wrzesień, po czym wracają, aby pozostać już do końca roku.

Przebywali oni w Janos prawie cały czas od lipca do końca grudnia 1828 roku w liczbie 35 osób, choć w skrajnych przypadkach było ich od 13 do 63. Jedyne dane, jakimi dysponujemy za rok l829, znów pochodzą z oficjalnego spisu ludności. Ranczeria Juana Diego liczyła 121 osób, co stanowiło 21% całej apackiej populacji w Janos. Podobnie mają się sprawy w 1830 roku.

Poczynając od przełomu lat 1828/29 brak odpowiednich środków do zarządzania pokojowymi Apaczami z Janos sprawił, że warunki ich życia pogorszyły się i apaccy przywódcy zwrócili się do rządu meksykańskiego o dalszą pomoc, szczególnie w dziedzinie uprawy ziemi. Tylko niewielu wojowników interesowało się nią w przeszłości, ale warunki najwidoczniej były tak złe, że postanowiono spróbować jeszcze raz. W styczniu 1830 roku Juan Diego i Chirimi (inny wódz od dawna zamieszkujący w Janos), skarżąc się na brak potrzebnych im do pracy narzędzi, poprosili komendanta garnizonu o trzy motyki i siekierę.

Jednocześnie, wraz z trzema innymi znajdującymi się wtedy w Janos wodzami - Pisago Cabezonem, Ferozem i Costillą de Hueso - wystąpili do władz z prośbą o poprawę warunków, w jakich żyli. Ich petycja zawierała trzy punkty: 1) chcieli tłumacza, gdyż trudno im było się porozumiewać z Meksykanami;

2) chcieli zwiększonych przydziałów; 3) chcieli zmienić sposób wydawania przydziałów. Chodziło tu mianowicie o to, aby żołnierze nie zbliżali się do wartowni (la Guardia) ani do zapasowej bramy wiodącej do kwater wojskowych, kiedy Apacze będą pobierać dary. Indian najwidoczniej niepokoił widok żołnierzy gromadzących się w tych miejscach. Wkrótce potem Juan Diego i Chirimi otrzymali motyki i siekierę, o które prosili.

Zapiski z 1831 roku mówią o tym, że Juan Diego i ranczeria zachodzili kilkakrotnie do presidio od stycznia do maja, kiedy przestano już tam wydawać przydziały. Stało się to z woli głównodowodzących sił zbrojnych Chihuahua i Sonory, pułkowników Jose Joaquina Calvo i Ramona Moralesa, którzy postanowili skończyć już z karmieniem pokojowo nastawionych Apaczów. Decyzja ta doprowadziła do opuszczenia przez nich stałych osiedli na całej granicy.

Apacze z Janos również nie stanowili wyjątku i kiedy doszła ich wieść, że nie ma już co liczyć na dary, spakowali się i opuścili presidio na dobre. To prawda, że przez te całe lata żyli w pewnej odległości od niego, ale sporo ludzi z każdej ranczerii zjawiało się tam co tydzień i pobierało swoje przydziały. Teraz nic już ich z tym miejscem nie łączyło. Samo odejście z Janos odbyło się w pokoju, ale wkrótce rozpoczęły się na pograniczu najazdy mające na celu zdobycie żywności, głównie zwierząt domowych.

Ostatnia wiadomość o pobycie Juana Diego w presidio pochodzi z 2 maja. Pokwitowanie wydanych przydziałów świadczy o niezmiennym faworyzowaniu Compów, a także o tym, że epidemia czarnej ospy (której Apacze lękali się bezgranicznie) również przyczyniła się do odejścia i późniejszych walk tego roku. Zapisano wówczas, że wodzowie Juan Diego i Juan Jose otrzymali po sześć almudes kukurydzy (blisko pół buszla) dla swej "wielkiej rodziny" (dilatada familia), która udała się w Sierra de Enmedio, potężne góry na północny zachód od Janos z powodu szalejącej czarnej ospy.

Dzień 20 czerwca, który nastał po sześciu tygodniach od tego czasu, był ostatnim, w którym wydano w Janos przydziały dla Apaczów, ale Juana Diego nie było między nimi. Był natomiast jego brat, Juan Jose, wraz z trzema innymi długo tam mieszkającymi wodzami. Wszyscy jednak zjawili się bez swoich rędzin i tylko jednemu towarzyszyła żona. Osobliwie wyglądająca grupa, złożona z 9 mężczyzn, 12 kobiet i 5 dzieci, stanowiła najpewniej specjalnie wybraną delegację.

Nastał zatem kres osiedla pokojowo nastawionych Apaczów w Janos. W ocalałych dokumentach Juan Diego pojawia się już potem tylko kilka razy, nim spotkała go śmierć w 1837 roku. W pierwszych dniach lipca 1832 roku wziął udział w pokojowych rozmowach Apaczów z Meksynami w Santa Rita del Cobre. 21 listopada tego roku powrócił do Janos, gdzie wydano mu almud kukurydzy, bowiem był chory. Imię jego pojawia się ponownie dopiero pod koniec maja 1836 roku, znów podczas rokowań w Santa Rita.

Ostatnia wiadomość o Juanie Diego pochodzi od Johnsona, amerykańskiego łowcy skalpów, wymieniającego go wśród przywódców Apaczów, których pozabijał w górach Animas, w kwietniu 1837 roku.

Juan Jose Compa

Mało wiadomo o wczesnym życiu Juana Jose, młodszego brata Juana Diego. W 1794 roku pozwolono mu uczęszczać do szkoły, przy presidio, prowadzonej dla synów wojskowych. Mógł liczyć sobie w tym czasie od sześciu do ośmiu lat. Za wyniki w nauce doczekał się później nagrody w postaci jednego peso, którym obdarował go głównodowodzący sił zbrojnych Chihuahua Nenesio Salcedo, gdyż potrafił najlepiej pisać ze wszystkich uczniów. Z zachowanych kronik wynika, że był jedynym Apaczem, który ukończył szkołę w presidio, a przynajmniej jedynym, który zwrócił na siebie uwagę kronikarzy. Prawie na pewno był on tym synem El Compy obdarzonym w 1794 roku elementarzem, o czym pisaliśmy już wcześniej.

Choć zachowało się żałośnie mało dokumentów z tych wczesnych lat, można domyślać się, że Juan Jose żył wówczas w ranczerii swego ojca. Trwało to też po śmierci El Compy, kiedy wodzem został Juan Diego, przynajmniej do 1805 roku. Po tym jak napisał wtedy list dla Juana Diego, nie słychać o nim przez następne dziesięć lat. Wraz z dwoma kobietami (mujeres - żonami) i jednym dzieckiem pojawia się na nieczytelnej w większości liście osób pobierających przydziały w dniu 21 października 1816 roku, figurując jako członkowie ranczerii Juana Diego. Jest to jedyny dokument, na którym - będąc członkiem ranczerii brata - widnieje jako głowa rodziny.

Dziewięć lat mija, jak znów słyszymy o Juanie Jose. Nie ma go przez ten czas na żadnym zachowanym spisie Apaczów pobierających przydziały ani jako członka jakiejkolwiek ranczerii, ani jako wodza własnej grupy.

W 1825 roku przebywa ze swą ranczerią koło Casas Grandes, skąd często udaje się w głąb Sierra Madre, ku miejscowości El Carcay (El Rancho del Carcay) na zachód od Casa de Janos. Pozostawał w ciągłych i zażyłych stosunkach z władzami meksykańskimi. W tym to czasie rozeszły się pogłoski, że pokojowi Apacze z Carrizal i prawdopodobnie z El Paso i San Elizario zebrali się koło Janos i leżącego od niego na wschód Laguna de Guzman, planując powszechne powstanie. Mieli oni porozumieć się z Apaczami spod Janos i Buenaventury oraz z Bavispe w Sonorze, choć komendant garnizonu w Janos uzyskał od nich zapewnienie, że nigdy nie dadzą ucha takiemu wezwaniu. Niezależnie od tego urzędnicy meksykańscy byli przekonani, że wódz Juan Jose ostrzeże ich na czas przed jakimkolwiek powstaniem.

Z tego, co wiemy, to po dwóch latach (w 1827 roku) Juan Jose tylko raz zjawił się w Janos na czele własnej ranczerii, w dniu 19 listopada. Liczyła sobie wtedy ona 28 osób.

Choć Juan Jose rzadko pojawia się w ocalałych zapiskach z tamtego okresu, to jednak można z nich wywnioskować, że utrzymywał bliskie stosunki z władzami z Janos. Pojawia się tam znów 2 maja 1831;roku, w towarzystwie swego brata Juana Diego, aby pobrać przydziały przed wędrówką w Sierra de Enmedio. Powraca 20 czerwca na czele małej grupy Apaczów.

Po roku 1832 Juan Jose odgrywa coraz ważniejszą rolę w stosunkach apacko-meksykańskich. Odejście Apaczów z Janos i San Buenaventura oraz z innych presidios nad granicą sprawiło, że stał się głównym pośrednikiem między swymi ziomkami a władzami meksykańskimi, które pragnęły ich skłonić do powrotu w poprzednie miejsca zamieszkania. Wpłynęła na to z pewnością jego biegła znajomość języka hiszpańskiego. Nie posiadał on jednak takiego wpływu na innych przywódców Apaczów, jakiego by sobie życzyli Meksykanie, toteż po kilku latach, kiedy przekonali się, że nie mogą zbytnio na niego liczyć, zaczęli sobie szukać innego wodza na jego miejsce. Nie powiodło im się to specjalnie, toteż Juan Jose pełnił swą rolę do końca 1836, a może i do swej śmierci wiosną 1837 roku.

Z ocalałej korespondencji można się domyślać, że po odejściu z Janos w połowie 1831 roku Juan Jose pozostawał w sąsiedztwie presidio przez blisko dwa lata. Kiedy Apacze odeszli, by żyć w głębi kraju, doszło do coraz bardziej nasilających się wrogich wystąpień. Głównodowodzący sił zbrojnych Meksyku widząc, że nie da się ściągnąć Apaczów do ich pokojowych osiedli, w październiku wypowiedział im wojnę. Ci ze swej strony wzmogli najazdy i rozboje. Meksykanie odpowiedzieli kampaniami, zapuszczając się na północ, aż po rzekę Gila. Wkrótce w połowie 1832 roku Meksykanie i Apacze spotkali się przy stole obrad i 21 sierpnia zawarto w Santa Rita del Cobre pokój z udziałem 29 wodzów tych ostatnich.

Wówczas to Juan Jose otrzymał tytuł "generała Apaczów", jaki wcześniej nosił jego ojciec. Miał zawiadywać rozległymi obszarami, pozostającymi pod zarządem presidio Janos i ciągnącymi się od La Boquilla de Janos po Sierras del Acha (Góry Siekiery) i od El Sarampion (góry Peloncillo) i las Burras do Santa Lucia.

Innemu wodzowi Apaczów imieniem El Fuerte, który też otrzymał tytuł generała, przyznano w zarząd tereny leżące na wschód od tych, którymi zarządzał Juan Jose i obejmujące okolice Santa Bita del Cobre. Rzadko jednak słychać o nim podczas następnych rozmów z Meksykanami i z reguły Juan Jose przejmował jego obowiązki. Trzeci "generał", Aquien, który miał władać na obszarach nad środkową Gila w Sonorze (obecna Arizona) nie odznaczył się szczególnie w zdarzeniach, jakie miały później miejsce w okręgu Janos.

Przez jakiś czas po zawarciu tych porozumień wydawało się, że stosunki między Apaczami i Meksykanami ulegają poprawie. Czas jednak pokazał, że wszystkie czynione po temu wysiłki skazane są na niepowodzenie, gdyż nie wytworzono odpowiednio silnych więzi między Apaczami a zamieszkiwanymi przez nich osiedlami oraz nie zapewniono regularnych dostaw przydziałów. Sytuacja na granicy coraz bardziej wymykała się Meksykanom spod kontroli, głównie wskutek drążącego ich gospodarkę kryzysu. Ta sytuacja i najpewniej zawód, jaki sprawił El Fuerte w roli pośrednika między obydwoma ludami, przesądziły o tym, że Juan Jose jeszcze rok spędził w Janos, a potem przeniósł się w okolice Santa Rita.

Z dat na dokumentach wynika, że przybył on tam zaraz po tym, jak jego siostrę zamordowano na obrzeżach osiedla, o czym już wspominaliśmy. Nie zachowały się żadne szczegóły tej tragedii, ani nawet pewność, do której należała ranczerii. Zdaje się, że żyła wraz z grupą wodza Chirimi, tego, który stale przebywał w Janos do 1831 roku. Nieco później przeniósł się do Santa Rita, gdzie żył spokojnie do kwietnia-maja 1833 roku.

Juan Jose przebywał w pobliżu kopalń Santa Rita jeszcze w drugiej połowie 1836 roku. Pośredniczył tutaj w licznych sporach między meksykańskimi urzędnikami a przywódcami Apaczów. Przeprowadzono w owym czasie wiele rozmów pokojowych i Juan Jose czasami wyruszał do innych ranczerii w poszukiwaniu zagrabionych stad. Ostateczne porozumienie zawarto jednak dopiero w kwietniu 1835 roku, kiedy 15 wodzów potwierdziło zawarte wcześniej traktaty z władzami meksykańskimi.

Pomimo że Juan Jose odgrywał ważną rolę w spotkaniach Apaczów z Meksykanami z racji doskonałej znajomości hiszpańskiego. Meksykanie przekonali się, że nie wywiera on większego wpływu na innych apackich przywódców, którzy często nie darzyli go zaufaniem. Przyjazne stosunki z apackimi ranczeriami z okolic Santa Rita dobiegły końca po kilku wrogich zajściach, z których najbardziej brzemiennym w skutkach było zamordowanie 3 października 1836 roku trzech Apaczów handlujących w osiedlu wraz z grupą współplemieńców. Wkrótce potem w szybach kopalń pojawiła się woda, toteż nakazano je zamknąć i Santa Rita opustoszało.

Po śmierci Juana Jose i Juana Diego

Ani Juan Jose, ani Juan Diego nie pojawiają się już później w dokumentach wydawanych w Janos i w Santa Rita. Najpewniej po wspomnianym zajściu w Santa Rita w 1836 roku opuścili te strony. W kwietniu 1837 roku obozowali razem w górach Animas w południowo-zachodnim Nowym Meksyku, gdzie zostali zamordowani przez Johnsona. Historię tę opowiadano wielokrotnie, zatem przypomnijmy krótko, że Johnson ostrzelał Apaczów z jakiejś armaty, kiedy zgromadzili się wokół przyniesionych przez niego darów. Atak ten był całkowitym zaskoczeniem dla Indian, którzy stracili ponad 20 zabitych. Johnsonowi i jego ludziom udało się jakoś uciec z miejsca zbrodni, ale krewni pomordowanych wywarli zemstę na innych białych, którzy pozostali w okolicy.

W archiwach presidio Janos nieco więcej wiadomości o Apaczach pojawia się dopiero w latach czterdziestych, po zamknięciu kopalni Santa Rita del Cobre w 1837 roku. W tym okresie z pewnością doszło do licznych najazdów Apaczów i odwetowych wypraw Meksykanów. Regularnych żołnierzy w Janos było zaledwie kilku, milicja obywatelska źle wyszkolona i lękająca się starcia z Apaczami, zaś jedni i drudzy pozbawieni odpowiedniego wyposażenia. Meksykańskie władze stale zabiegały o to, by Apacze zaprzestali najazdów i ponownie osiedli w okręgu Janos. Doszło do tego wreszcie na początku 1842 roku, kiedy ściągnęło tam kilka ranczerii. Z zachowanych spisów wynika, że od końcowych miesięcy tego roku do stycznia roku 1844 co tydzień pobierało żywność od 200 do 600 Apaczów. Od tego czasu jednak liczba ich wyraźnie maleje i przez parę następnych miesięcy nie było ich tam więcej niż setka dusz. W końcu czerwca odeszli już wszyscy. Była to prawdziwa klęska, gdyż wszystko zdawało się na jak najlepszej drodze, ale błędy meksykańskich urzędników, zatargi Apaczów z mieszkańcami osiedla, a także ich niecierpliwość zepsuły wszelkie stosunki. Bezpośrednią jednak przyczyną ich odejścia była epidemia czarnej ospy.

Kilka wzmianek z września 1843 roku mówi o bytności rodziny Compów w pokojowym osiedlu koło Janos. 4 września jakiś bezimienny syn Juana Jose znajdował się w Corralltos, sąsiedniej miejscowości, w której Apacze też pobierali cotygodniowe przydziały. W zapiskach z 11 września i z 2 października figuruje jego żona wraz z dwojgiem dzieci (hijos). W dokumentach z 9 października możemy dwukrotnie przeczytać o osobach związanych z Juanem Diego: na tej samej liście wymienia się jego "żonę" oraz "Jusepę Juana Diego wraz z dzieckiem (albo synem - muchacho)". Nie sprawia to oczywiście żadnej różnicy, gdyż wodzowie Apaczów często miewali po kilka żon.

Wynika z tego, że rodzina Compów nadal poruszała się po obszarach północno-zachodniego Chihuahua i południowego Nowego Meksyku. Z całą pewnością Compowie posiadali wielu krewnych, ale w jakim pozostawali oni z nimi związku, nie da się już teraz ustalić. Podobno jednym z nich był Mangas Coloradas i że nigdy nie wybaczył on "białym oczom" zamordowania Juana Jose i Juana Diego. Jak już wspominaliśmy poprzednio, krewnym Juana Jose mógł być też Cochise.

Możemy jednak ustalić tożsamość przynajmniej jednego potomka Juana Jose albo Juana Diego, który pojawia się w latach pięćdziesiątych. Wspomnijmy niejakiego Gervacio, który w 1843 roku figuruje wielokrotnie na liście Indian pobierających przydziały w Corralitos. Jest to najpewniej ten sam Gervacio z Corralitos, który w 1852 roku został wraz z drugim Apaczem zatrudniony na stałe przez wojsko Sonory, z którym jako zwiadowca zapuszczał się w okolice Janos w poszukiwaniu wrogich współplemienców. Wkrótce potem jakiś Gervacio Diaz albo Gervacio Compa (bez wątpienia ten, który prowadził wyprawę z Sonory) zaciągnął się do wojska w Janos z jeszcze jednym Apaczem. Fakt, że częściej nosi nazwisko Compa niż Diaz, wskazuje na jego bliskie pokrewieństwo z Juanem Jose; możliwe iż był jego synem. W urzędowych pismach Juan Jose często występuje jako Juan Jose Compa, natomiast Juan Diego rzadko. Na korzyść takiej hipotezy przemawia również i to, że nazywano go też El Compa, tak jak jego ojca; może jakieś nowe źródła rzucą dodatkowe światło na tę sprawę. W każdym razie pozostali Apacze nigdy nie nosili nazwiska Compa.

Gervacio Compa zaciągnął się do wojska w Janos w 1853 roku, w wieku 25 lat i pozostawał w nim do roku 1858. Cieszył się wielkim uznaniem Meksykan, bohatersko walczył w licznych starciach z wrogimi Apaczami i uczestniczył w pracach amerykańsko-meksykańskiej komisji ustalającej granicę między obydwoma państwami. Przez krótki czas, w 1856 roku, służył w presidio San Elizario, leżącym na południe od El Paso.

Na własną prośbę wystąpił z szeregów w 1857 roku, gdyż chciał wrócić między Apaczów wraz z żoną Carlotą i córką. Wtedy to liczne ranczerie osiadły na nowo w pokojowych osiedlach koło Janos. Mało wiadomo o nim prócz tego, że miał krewnych wśród współplemieńców, którzy do 1857 roku byli we wrogich stosunkach z Meksykanami. Mimo że chciał opuść armię, widnieje na liście żołnierzy z Janos w marcu 1858 roku. Niedługo potem presidio zostało opuszczone i nie wiadomo już, co się dalej z nim działo.

Podsumowanie

Rodzina Compów - w pewnym, sensie nietypowa - składała się z ludzi, którym przypadło żyć w kolonialnym i niepodległym Meksyku, zanim pojawili się tam Amerykanie. Compowie wielokrotnie pośredniczyli między Apaczami a Hiszpanami i Meksykanami. Ich losy pozwalają rzucić okiem na panujące w tamtej epoce stosunki międzyludzkie, zwłaszcza te, które występowały w pokojowych osiedlach. Jednak dla otrzymania pełniejszego obrazu Compów oraz ich związków z Hiszpanami i Meksykanami, trzeba poznać historię innych Apaczów - jednostek, rodzin i ranczerii. O ile o większości Apaczów z tamtych lat nie dowiemy się już nic albo bardzo mało, to o niektórych (a przynajmniej o ich ranczeriąch czy odłamach) wciąż można coś znaleźć w licznych archiwach Chihuahua i Sonory. Tamten rozdział apackiej historii ciągle jeszcze nie został napisany.

przełożył Aleksander Sudak


przypisy
1 Choć sporadycznie dochodziło do chrzczenia Apaczów, to w czasie, kiedy doszło do tego wydarzenia, zabraniano czynić to wobec dzieci, które mieszkały z rodzicami. Władze hiszpańskie były zdania, że bez właściwych wskazówek i przy zmieniającym się miejscu zamieszkania chrzest pozostanie aktem bez jakiegokolwiek znaczenia.
2 We wszystkich spisach słowem mujer określa się "żonę", ale oznacza ono również "kobietę". Nie wiemy zatem, czy wszystkie mujeres zamieszkujące z danym mężczyzną były jego żonami. Wiadomo jednak z różnych źródeł, że El Compa miał kilka żon.
3 Dwa dni po śmierci El Compy widzimy kilka zmian zaszłych w jego rodzinie, a które uwzględnił spis z 1 sierpnia. Nowymi członkami tej rodziny stali się Juan Diego z żoną oraz troje jego rodzeństwa (hermanos), którym z pewnością były dzieci El Compy wymieniane na listach z poprzednich miesięcy. Inna pozycja spisu mówi o siedmiu (dotąd o trzech) dependientes albo solteras, czyli bezżennych kobietach; tymi nowymi czterema były bez wątpienia wdowy po Compie. Te informacje mówią nam o rozkładzie najbliższej rodziny El Compy, jak to pojmowali Hiszpanie. Następny spis miał miejsce dwadzieścia cztery dni później. Ponieważ nie przeprowadzono go, tak jak zwykle, w pierwszym dniu miesiąca, spowodowało to bez wątpienia odejście licznych Apaczów po śmierci El Compy. Trzy solteras nie są już w nim uwzględnione, ale dwa nowe jego punkty odnoszą się prawdopodobnie do rodziny Compów. Jeden dotyczy owdowiałej Marii (jedynej znanej z imienia żony El Compy), jej "kucharki" (cocinera - jedyny to przypadek, kiedy apacka kobieta figuruje w spisie jako kucharka; mogła to być inna żona El Compy) oraz syna (hijo) i dwojga innych dzieci. Inna nowa wdowa, imieniem Guadalupe, widnieje tam z dwoma synami i z dwojgiem innych dzieci. Można przypuścić, że ta kobieta również była jedną z żon El Compy, ale są to tylko przypuszczenia. Największym problemem w odczytaniu sporządzanych przez nich spisów ludności jest rzucająca się w oczy odmowa uznania wielożeństwa. Urzędnicy tylko jedną kobietę uznawali za legalną żonę danego mężczyzny, zaś pozostałym przypisywali różną pozycję. W oczach Hiszpanów Maria była jedyną prawnie poślubioną małżonką El Compy, ale nie można stąd wnioskować, że była matką Juana Diego albo Juana Jose, choć jest to całkiem możliwe. Od tego czasu władze zmieniły sposób przeprowadzania spisów i nie trafiamy już na ślad ani Marii ani Guadalupe. Trzeba też pamiętać, że wśród Apaczów istniał i lewirat i sororat, zatem wdowy po El Compie mogły poślubić jego braci albo wrócić do swoich krewnych. A oto jeszcze jedna informacja, która może zainteresować przyszłych badaczy stosunków rodzinnych Compów: wkrótce po śmierci El Compy siostra wdowy po nim, zwana Canslude, dostała się wraz z trogiem dzieci do niewoli podczas wyprawy kapitana Manuela Rengela i uwięziona w San Elizario. Głównodowodzący wojsk Chihuahua Nava polecił wysłać ich do Janos, gdzie zaopiekowała się nimi Maria.
4 Po latach (w 1837 roku) kiedy Juan Diego i Juan Jose ponieśli śmierć, znajdowali się wówczas z niejakim Antonio Vivorą, wodzem ranczerii. Ponieważ Hiszpanie z reguły takimi nazwiskami jak Compa czy Vivora obdarzali męskich potomków danego osobnika, zatem Antonio jest najpewniej synem tego Vivory, który zmarł w 1704 roku.
5 Inni wodzowie, stale pojawiający się w Janos, otrzymali następującą ilość koców: Jasquenelte - 16, Tagarlan - 16, Visago - 10, zaś brat Vivory - 42.
6 Uprawa ziemi była jednym z celów, jakie miano realizować w zakładanych osiedlach pokojowych. Wiele powodów przesądziło o tym, że niewiele zrobiono w tym kierunku, a między innymi brak odpowiedniego zainteresowania ze strony Apaczów.

William B. Griffen jest emerytowanym profesorem antropologii Northern Arizona University i specjalizuje się w stasunkach apacko-meksykańskich w XVIII i XIX wieku. Współtwórca 20-tomowej Handbook of North American Indians. Opublikował wiele artykułów i książek, z których najbardziej znane to: Utmost Good Faith: Patterns of Apache-Mexican Hostilities in Northern Chihuahua Border Warfare 1821-1843 oraz Apaches at War and Peace: the Janos Presidio, 1750-1858. Artykuł The Compas:A Chiricahua Apache Family of the Late 18th and Early 19th Centuries ukazał się w czasopiśmie "American Indian Quarterly", vol. 7, no. 2, wiosna 1983. Przekład i publikacja w "Tawacinie" za uprzejmą zgodną autora i wydawnictwa.

(c) TIPI 2001 Wykorzystanie tekstu po uprzednim skontaktowaniu się z redakcją.