ARCHIWUM TAWACINU, nr 1[53], "Tawacin" nr 1[53] wiosna 2001, ss. 44-48. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl

J.K. Greyman
Święta Przestrzeń

Trudno jest w dwóch słowach zdefiniować Świętą Przestrzeń. Można natomiast powiedzieć, że Święta Przestrzeń to miejsce spotkań tych wszystkich bytów, które w normalnej rzeczywistości nie miałyby tej możliwości. Tu chętnie przebywają sny, baśnie i marzenia, tu wspólnie zamieszkują istoty z różnych światów i epok, tutaj też jest miejsce dla wszystkich prawd i mądrości odkrywanych mozolnie przez wieki. Jest to również, a może przede wszystkim, miejsce spotkań z Bogiem, a także zdrój, z którego czerpią poeci, artyści i wizjonerzy. Nikt tu nie pyta: "jak?", wszyscy natomiast: "dlaczego?". Wszystkie te istnienia i zjawiska posiadają jednak wspólną cechę — brak granic, dzięki czemu są transcendentne wobec rzeczywistości. Jest to o tyle istotne, że mają dzięki temu zdolność przenikania czasu i przestrzeni. Granice kulturalne czy gatunkowe również nie mają większego znaczenia, a każdy z otwartym sercem może tu zajrzeć. jako pierwsze spisane zostało spotkanie dwóch światów, które dzieli przepaść wieków i światopoglądów. Umiejscowienie tego wydarzenia, jak i przynależność rasowa bohaterów, nie ma znaczenia, bowiem: “w życiu wkładamy maski określonej rasy, grupy o takich czy innych celach etycznych i walczymy w imię tych wartości, ale wiemy również, że to, kim jesteśmy, stanowi tylko połowę całości, a druga połowę reprezentuje ktoś po stronie przeciwnej”.

Spotkanie pierwsze:
Poszukującym, którzy wiedzą, że znaleźli

Zawsze chciał być jednym z nich. Przeczytał niejedną książkę o ich życiu, obejrzał niejeden film. Im bardziej poznawał ich świat, tym mocniej czuł potrzebę podróży. Wiedział, że aby to zrealizować, musi nauczyć się języka, uzyskać wizę, zdobyć wystarczającą ilość pieniędzy i przeprawić się przez ocean. Bliskość celu dodawała mu skrzydeł. Wystarczyły niecałe dwa lata, by zrealizował swój zamysł. Teraz siedzi wśród nich, mieszka na terenie wioski, dzieli ich radości i troski. Marzenia się spełniają.
Był spokojny letni dzień, a on siedzi z tym starym człowiekiem nad brzegiem jeziora, za plecami leniwie toczy się zwykłe życie. Czuł zapach dymu, jakieś gotującej się strawy, wszystko takie, jak sobie to zawsze wyobrażał. Tylko ten starzec trochę go onieśmielał. Spojrzał na niego ukradkiem. ogorzała, zniszczona wiatrem twarz, stare znoszone ubranie, nieprzeniknione, czarne oczy, zupełnie takie, jakie częstokroć oglądał na starych fotografiach. I ten spokój... Właśnie stoicki spokój tego człowieka był powodem jego dyskomfortu. Choć widział go niejeden raz, nadal odczuwał dzielący ich mur, jakby oboje tkwili zamknięci we własnych światach.
— Spójrz — Stary Człowiek wskazał na łańcuch gór ciągnący się na horyzoncie. — Wszystko tam, jak okiem sięgnąć nie jest krainą ludzi, to ziemia Boga. Jeśli spotka cię tam jakieś nieszczęście, przyjmij je z pokorą i słuchaj. Tam Bóg doświadcza ludzi, tam człowiek umiera, by żyć.
To stwierdzenie zupełnie go zaskoczyło. Miał przygotowanych setki pytań, wiele spraw czekało na wyjaśnienie, a ten starzec jednym zdaniem zniweczył jego starannie wypracowany scenariusz.
— Dlaczego mi to mówisz? — spytał, bardziej, żeby nawiązać rozmowę, niż z ciekawości.
— Przybyłeś tutaj, bym nauczył cię naszych pieśni i obrzędów. Słowa są słabsze od przeżyć, słowa rzadko trafiają do serca, przeżycia zawsze. Dlatego prędzej czy później będziesz musiał tam się udać.
— Być może, ale najpierw opowiedz mi o waszym Bogu, naucz mnie o waszych obrzędach.
— Czy tam, skąd przybywasz, nie ma Boga?
— Jest, oczywiście, lecz nie porusza żadnej struny w moim sercu, nie rozumiem też rytuałów odprawianych na jego cześć.
— jak chcesz zatem zrozumieć nasze obrzędy, skoro nie pojmujesz własnych. Czy w ogóle można je zrozumieć? Przecież obrzędy inicjowane są zawsze z potrzeby duszy. Tylko ona potrafi wznieść się do krainy Ducha. Rozum jest ślepy, nie dostrzega tej świętej przestrzeni.
Rozmowa nie przebiegała tak, jak tego oczekiwał. Wątek religijny był zbyt delikatnym tematem na początek. Żeby nie zniechęcić starca zmienił temat.
— Jaka jest historia twego ludu?
— Równie dobrze mógłbyś zapytać o historię zimy. Tylko ludy prące do jakiegoś celu mają historię, my zataczamy kręgi, wracając wciąż do początku. Historia? Nie mamy takiego pojęcia. Kiedy nasz Pierwszy Człowiek wyszedł z Podziemnej Groty, na ziemi było wszystko, by żyć dostatnie. Ptaki nauczyły go pleść szałasy, wilki polować, niedźwiedzie łowić ryby, a rosomaki — zaciętości w walce. Umiejętności, które posiadł, przekazał swym potomkom, oni swym następcom, a ci dalej i dalej. Od tego czasu nic się nie zmieniło, zmienili się tylko ludzie i pory roku. Życie przeżywamy w czystości nieskończonych cyklów pełni i nowiu Księżyca, umierających i rodzących się zwierząt. Stare pokolenia odchodziły, na ich miejsce wstępowały nowe, tak jest od wieków. My trwamy. Nasz Pierwszy Człowiek pokazał nam jak żyć, a my kroczymy jego śladem. Powtarzając czynności Pierwszego Człowieka, upodobniamy się do niego, przez co każdy dzień, każda pożyteczna czynność, którą wykonujemy, jest uświęcona. To dobra droga.
— Ale przecież bywają nowe sytuacje, niemieszczące się w tradycji?
— Co pewien czas odprawiamy obrzędy Odrodzenia. One to pozwalają zmyć z naszych serc radości i smutki doświadczane przez cały rok, wszystko to oddajemy naturze jako dar ofiarny, a ona odradza się razem z nami. Sprawy niemieszczące się w Świętej Przestrzeni ulegają zapomnieniu, nie warte są naszej pamięci. Ważne jest tylko podążanie świętą Drogą.
— A czyny wielkich wojowników?
— Ich czyny przekazywane są z pokolenia na pokolenie, stają się tematem opowieści i widowisk. Nie są one jednak usytuowane w czasie historycznym, lecz w czasie poza czasem, w świętym Czasie. Wszystko bowiem, co stanowi model zachowania dla innych, mieści się w uświęconej sferze, dlatego życie wielkich ludzi zawsze ma charakter sakralny.
— Czy wobec tego wasi odwieczni wrogowie tez mają swoje miejsce w waszych mitach?
— Mit, jak to nazywasz, jest opowiadaniem świętej historii. Mówi ona o nadnaturalnych wydarzeniach, które miały miejsce poza czasem. Odwieczny wróg jest rzeczywiście odwieczny, czyli uświęcony, zatem walka z nim jest dla nas sakramentem, w tym sensie walcząc, realizujemy mit.
— Na czym polegają obrzędy odrodzenia, jaki był ich sens?
— Kiedy Pierwszy Człowiek wyszedł z Podziemnej Groty, nie musiał troszczyć się o nic, wiódł szczęśliwe życie. później świat zaczął upadać, narodziły się choroby kataklizmy, głód i rozpacz. Tak jest po dziś dzień. Dlatego zawsze z nostalgią wracamy do Czasu tworzenia, czasu początku, bo doskonałość i czystość znajdują się zawsze u początków. Obrzędy i ceremonie związane z Czasem Tworzenia powodują, że stajemy się współcześni stworzeniu, przenosimy się tam, gdzie świat się właśnie dokonuje, a przez to bliżsi Stwórcy. Początek to niezbędny element każdego tworzenia. Aby mogła powstać nowa odrodzona jakość, trzeba zabić przeszłość i wrócić do zarania Świata. Dlatego okresowo, z okazji nowego roku, inicjacji czy w intencji udanych łowów, tańczymy i śpiewamy pieśni upamiętniające to wydarzenie.
— Nie rozumiem, dlaczego tworząc coś nowego, trzeba zabić stare i zaczynać od początku?
Starzec zamilkł na chwilę. Wszystko, co mówił, wydawało mu się tak oczywiste, że pytania przybysza wprawiały go w coraz większe zadziwienie.
— Aby zjeść pieczeń z sarny, trzeba ją najpierw zabić. Nowa jakość wymaga ofiar. Nasza młodzież w czasie inicjacji również musi umrzeć, by odrodzić się jako wojownicy. Taka jest kolej rzeczy.
— Czy mógłbyś mi o tym opowiedzieć?
— Wszystko ma swój czas, teraz trzeba wracać. Słońce umiera.
Był zaskoczony. To, co usłyszał z ust Starego Człowieka, zbiło go całkowicie z tropu. Zawsze sądził, że ten lud, jak żaden inny kocha wolność. Spojrzał na obozowisko: kobiety zajęte wyprawianiem skór opowiadały sobie jakieś historyjki, co chwila wybuchając szczerym śmiechem, mężczyzna siedzący w cieniu szałasu szykował rynsztunek z myślą o jutrzejszych łowach, a dzieci biegały po obozie, wznosząc tumany kurzu. Czyżby pod tą warstwą prozaicznych zachowań kryły się pokłady niewzruszonego posłuszeństwa nakazom? Czyżby naprawdę ich życie przypominało starą, uszkodzoną płytę gramofonową, która ciągle się kręci, powtarzając wciąż te same frazy? Czy to jest świat, za którym tęsknił? Zaczynał powoli rozumieć spokój tego starca. Taki spokój może mieć tylko człowiek, który skrupulatnie wypełnia powierzoną mu misję. jest to spokój człowieka, który nie musi dokonywać wyborów, którego droga jest już od dawna wytyczona.

Dzień po dniu mijały niepostrzeżenie. Stary Człowiek wiele opowiadał o życiu w obozie, o obyczajach plemiennych i wielkich jesiennych łowach. Przybysz chętnie słuchał tych opowieści, choć znał już niektóre ze stronic książek, które kiedyś przeczytał. Jednak nie to go interesowało najbardziej. Jego celem była wiedza duchowa tych ludzi, chciał wziąć udział w licznych ceremoniach, które odbywały się na Wschodniej Górze, oraz tajemniczych rytuałach szamańskich. Gdy jednak tylko sprowadził rozmowę na ten temat, Stary Człowiek zamykał się w sobie i milczał, a jedynym zdaniem, które wówczas wypowiadał, było sakramentalne: "wszystko ma swój czas". To był nieomylny znak, że rozmowa zaszła w ślepą uliczkę. Tracił powoli nadzieję, że uda mu się cokolwiek dowiedzieć, gdy nadszedł dzień przełomu.
Tego dnia świt zastał go na posłaniu. Czuł się zmęczony. Wyszedł przed szałas. Ludzie jak zwykle krzątali się po placu.. Rozglądał się za Starym Człowiekiem, jednak nie mógł go nigdzie dostrzec. Przechodząca kobieta, którą spytał o starca, wskazała mu tylko samotną górę po wschodniej stronie obozu. Zza jej zbocza wynurzała się właśnie czerwona tarcza słoneczna. Wiedział już dobrze, że natarczywe pytania są tu nie na miejscu, postanowił więc cierpliwie czekać.
Nie czekał długo. U podnóża góry dostrzegł niebawem kilka postaci. Wszyscy odziani byli w odświętne stroje, szli z godnością w milczeniu. Ich twarze były jak zwykle bez wyrazu, jednak oczy wskazywały na wielkie wzruszenie. Mieszkańcy wioski z szacunkiem rozstępowali się przed tą procesją. Nie wiedział, co się wydarzyło, jednak czuł, że stało się coś ważnego dla życia plemienia.
— Witaj, człowieku z obcej ziemi — zagadnął starzec, który zdążył przebrać się już w zwykły strój — czy twój sen był więcej wart niż narodziny dnia?
— Witaj, Stary Człowieku — odwzajemnił powitanie — narodziny dnia są piękniejsze od najpiękniejszego snu.
— Czy zatem można w nich nie uczestniczyć?
Poczuł się zawstydzony. Wiedział, że nie było to pytanie, lecz wyrzut.
— Narodziny Słońca są ważnym wydarzeniem dla każdego człowieka — ciągnął starzec. — Czyż Słońce nie jest ojcem życia? Czy bez jego udziału mogłyby rosnąć drzewa, kwitnąć kwiaty, czy zwierzyna mogłaby przemierzać równiny, a ludzie cieszyć się i świętować? Gdy Słońce umiera, świat truchleje, ziemię wypełniają złe duchy, a człowiek chowa się wtedy w szałasie przy blasku ogniska. To straszny czas, królestwo ciemności, panowanie tego, co złe, niebezpieczne, co niesie strach i śmierć. Dlatego każdy świt jest błogosławieństwem, każdy świt to zwycięstwo światła i życia. Dlatego każdego ranka, od wielu pokoleń, nasi szamani wchodzą na szczyt Wschodniej Góry odprawiać rytuały i śpiewać pieśni. Wszystko po to, by pomóc Słońcu w narodzinach. Wiemy, że zaniechanie tych obrzędów doprowadziłoby do zagłady świata. Czuwamy nad światem, bronimy go przed wiecznym mrokiem. Dlatego nasze życie jest tak ważne, dlatego musimy tu być, musimy trwać.
Starzec przerwał, był wyraźnie wzruszony, a jego oczach pojawiły się łzy. Widać było, ze słowa, które wypowiadał, płyną z głębi jego duszy.
— Nie robimy tego dla siebie, robimy to przecież dla wszystkich — dodał cicho.
Widok tego starca, który z wielkim uniesieniem opowiadał o misji swego ludu, wstrząsnął nim do głębi. Czuł, że zbliża się do poznania wielkiej tajemnicy. Wiara w wielkie posłannictwo czyni z tych ludzi współtwórców świata. Ich tajemny pakt ze Słońcem nakłada na nich wielką odpowiedzialność i obowiązek podtrzymywania światła i życia. Myśl, która do tej pory była dla niego absurdalna, że poprzez jakiś rytuał można wpłynąć na Słońce, ich życiu nadawała sens kosmologiczny, sens, który wprowadza ludzie zwierzę w sferę prawdziwego człowieczeństwa. Pojął wreszcie, na czym opierała się godność i naturalność, z jaką ci ludzie przyjmowali swój los. Ich życiu przyświecały szczytne idee wykraczające daleko poza prozaiczne zajęcia, poza interes rodziny czy nawet plemienia. Zrozumiał, jak żałosna jest cała jego egzystencja, jak nędzny jest jego tytuł do życiu, jak bardzo oddalił się od świata mitycznego.
— Chciałbym kiedyś wziąć udział w misterium na Wschodniej Górze, wreszcie zrozumiałem, czym jest kult Słońca.
— Nie jest ważne, czy zrozumiałeś, ważne, czy w nie wierzysz. Samo zrozumienie ujawnia tylko zewnętrzną strukturę rzeczy. Spójrz na jajko, z zewnątrz wygląda jak kamień, a w jego wnętrzu drzemie przecież delikatne życie. To, co mógłbyś poznać zmysłami, to tylko ta skorupa, istota zaś będzie dla ciebie ukryta. Wiara rodzi się w sercu, nie w głowie. Wiara jest jak woda, istotom, które mogą ją chłonąć, pomaga rozkwitać, ty jesteś jak skała — nieprzenikalny dla wody. Pomyśl, czy mógłbyś uwierzyć, że Słońce umiera każdego wieczoru? Czy uwierzyłbyś, że nasze modły mogą je wskrzesić? Mógłbyś?... Dla nas to wszystko jest rzeczywistością, dla ciebie najwyżej piękną opowieścią. Twój świat zrezygnował z wiary w sprawczą moc obrzędów, nie potrzebujecie układania się z Bogiem, bo sami się na bogów kreujecie!
Starzec zagłębił się we własnych myślach, z trudem ukrywając wzburzenie. Po chwili, jakby odnalazł zagubiony wątek, spokojnie mówił dalej.
— Czy wojownik może na powrót stać się dzieckiem? Czy jest w stanie uwierzyć, że zerwana gałąź jest groźną włócznią, czy w krzyku sroki usłyszy głos demona? Czy będzie przekonany, że ściganie psa to wielkie łowy? Świat dziecka jest tylko wspomnieniem w świecie wojownika. Myślisz, że gdyby wrócił w ramiona matki, byłoby to z korzyścią dla świata? Każdy ma swoją rolę do odegrania, powinien ją zatem grać najlepiej jak potrafi. Każdy wiek ma swoje wyzwania: okres dziecięcy to czas zabaw i nauki, młodość to czas zbierania doświadczeń, wreszcie wiek dojrzały — to czas wypełniania powinności wobec swego ludu. Taka jest kolej rzeczy. Gdybyś uważniej przyglądał się ludziom z wioski, dostrzegłbyś w ich oczach wielką tęsknotę za .światłem. Ta sama tęsknota była powodem wyjścia Pierwszego Człowieka z Podziemnej Groty. Głód światła jest najcenniejszym darem Boga, a jego zaspokajanie głównym celem człowieka. Twoi przodkowie zdobyli się na wielki wysiłek w drodze do światła, a ty pochopną decyzją chcesz to zniszczyć i cofnąć się w objęcia ciemności. Tobie nie są potrzebne nasze obrzędy, nie jest potrzebna wiara w umierające Słońce czy w świat magicznych zaklęć. To jest nasz świat. Tęsknisz za tym, co zgubiłeś gdzieś po drodze, a dopiero tutaj, wśród nas, zdałeś sobie z tego sprawę. Nasze życie pomogło ci dostrzec pustkę w twojej duszy. Tęsknisz za Świętą Pieśnią, którą my od wieków niezmiennie śpiewamy. Odkryłeś ją w naszym życiu i myślisz, że możesz się przyłączyć. Nie wolno ci kraść naszych wierzeń! Święta Pieśń musi narodzić się w twojej duszy, musi być utkana z twoich marzeń, snów i wizji. Musisz ją śpiewać każdego dnia, musi towarzyszyć każdej czynności, która wykonujesz, a wtedy twe życie będzie uświęcone i pełne sensu.
Wiedział, że Stary Człowiek ma rację. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy ze swego zagubienia. Jeszcze wczoraj myślał, że tak właśnie ma wyglądać życie. Dopiero przebywając wśród tych ludzi, zdał sobie sprawę, że żyją w innym wymiarze, w wymiarze mitycznym. Na przykładzie tych ludzi zrozumiał, że w życiu istnieją również wyższe cele niż tylko bezduszna egzystencja i płodzenie dzieci. Święta Pieśń, o której mówił starzec, była jeszcze niedawno czymś tak odległym i niezrozumiałym, że nie próbował nawet uznać jej realności. Był przekonany, że jest ona zarezerwowana tylko dla ludzi z odległych epok. Może właśnie ta niesprecyzowana tęsknota za dopełnieniem życia kazała mu tu przybyć? Może miłość do tych ludzi była podszyta nieświadomym pragnieniem zmiany dotychczasowego życia? Dlaczego musiał przemierzyć pół świata, by to dostrzec? Co wydarzyło się w jego świecie, że tak podstawowe prawdy poszły w niepamięć? Czyżby w cywilizowanym świecie nie było dla niczego miejsca, czy był to tylko grzech zaniechania?
Przyszły mu na myśl słowa Starego Człowieka: "Gdy przez prerię przejdzie człowiek — nie pozostawi śladu, gdy przejdzie całe plemię — powstanie trakt, z którego chętnie skorzystają inni podróżni. Gdy jednak zmieni się kierunek wędrówek, trakt znów stanie się prerią". Próbował wyłuskać z pamięci czasy, gdy jeszcze jako dziecko z radością brał udział w życiu religijnym. Uprzytomnił sobie, że przecież tam również zakładano, że poprzez modlitwę czy miłe Bogu zachowanie można wywrzeć wpływ na decyzję Najwyższego. Wchodzić z Bogiem w układ — przecież to ten sam sposób na sakralizację życia, o jakim opowiadał Stary Człowiek. Wiedział już, że istotą każdej religii jest wiara w jakiś czynnik ponadludzki, on jednak stracił ją już dawno. Wpajano mu przez lata, że mitologia chrześcijańska oparta jest na faktach historycznych. Przestała przez to być wiarygodna, bo mit, którego nie traktuje się już jako objawienia tajemnic, a sprowadza się do poziomu faktów, traci moc i blask, stając się legendą lub miłą dla ucha baśnią. Dopiero obserwując tych ludzi, zrozumiał, że bogowie są personifikacjami mocy, które przenikają świat i ludzi, a ofiarowanie im jakiejś części samego siebie powoduje, że życie nabiera doniosłości i sensu. Zrozumiał tez, że nie potrafi już wrócić na tę wydeptaną przez setki pokoleń drogę, że aby wyjść z impasu, musi wytyczyć nowy, indywidualny szlak. Nagle poczuł się tak osamotniony i zagubiony wśród tych gigantycznych problemów, którego otaczały. Jego obraz świata rozsypał się w proch, nie pozostawiając żadnego wsparcia. Teraz już wiedział, że pierwsze słowa Starego Człowieka były prorocze. Musi wyruszyć na Ziemię Boga, musi umrzeć, aby żyć. Właśnie zachodziło Słońce.

J.K. Greyman

(c) TIPI 2001 Wykorzystanie tekstu po uprzednim skontaktowaniu się z redakcją.