ARCHIWUM TAWACINU, nr 3[51], jesień 2000, ss. 3-11. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl

Marek Hyjek

Czy ktoś widział mojego siwka?
Zaloty wśród Indian Ameryki Północnej

Okres dojrzewania wśród tubylczych plemion amerykańskich to nie tylko przejmowanie nowych ról społecznych, ale także czas miłosnych uniesień i zalotów. Jednakże zdobycie sympatii partnera i okazywanie własnych uczuć w wielu indiańskich kulturach było wyjątkowo trudnym przedsięwzięciem, gdyż kontakty młodzieży płci przeciwnych były bardzo ograniczone. Takie restrykcyjne podejście do relacji młodych ludzi miało swe podłoże w przekonaniu o konieczności poskramiania własnych uczuć, a także w wizji małżeństwa jako kontraktu o charakterze społeczno-ekonomicznym. Tam, gdzie przeważał taki punkt widzenia, zaloty miały marginalne znaczenie dla zawarcia małżeństwa, a dodatkowo wiązało się to ze wzorcem kulturowym zakładającym czystość przedmałżeńską dziewcząt. Taki model obowiązywał przede wszystkim na Wielkich Równinach i Prerii.

Wśród Siuksów młodziutkie kobiety, zwłaszcza te z szacownych rodzin, nie wychodziły samotnie z domu, a zawsze pozostawały pod nadzorem matek, babek, ciotek, starszych sióstr czy przyjaciółek. W tym plemieniu istniał obrzęd zwany Ucztą Dziewic, w czasie którego dziewczęta mogły publicznie zamanifestować swą czystość i tym samym zwiększyć swój prestiż społeczny. Organizująca ucztę, żyjąca w cnocie dziewczyna zapraszała dziewice z obozu. O planowanym spotkaniu powiadamiano również młodych mężczyzn, którzy mogli sprawdzić, czy w tym gronie nie znajdowały się dziewczęta, z którymi utrzymywali intymne stosunki. Również młodzieńcy mieli podobną ceremonię dla tych, którzy nigdy nie "rozmawiali z dziewczyną w zalotny sposób". Takie umizgi były uważane za niepoważne przed zdobyciem statusu wojownika, dlatego też podczas takiej ceremonii męska młodzież mogła poszczycić się swą samokontrolą. U spokrewnionych z Siuksami Hidatsa test dziewiczości miał miejsce podczas ceremonii zwanej Patyki Malowane na Czerwono.

O trudnościach związanych z nawiązywaniem kontaktów z dziewczętami wspominał po latach Lame Deer:

Muszę ci wyznać wielki sekret. Nie wydaj go. My, tacy wojowniczy Siuksowie, jesteśmy w rzeczywistości nieśmiałymi mężczyznami. Chłopcy byli nieśmiali, dziewczęta jeszcze bardziej. W dawnych czasach dziewczęta były trudne do zdobycia. Zawsze ukrywały swe twarze. Jeśli już zebrałeś się na odwagę, aby z nimi porozmawiać, one nie odpowiadały. Jeśli podszedłeś zbyt blisko — uciekały.

Gdy młodzieniec Siuksów chciał ujrzeć miłą sercu dziewczynę, zwykle czekał na nią nad rzeką, mając nadzieję, że jego wybranka wyjdzie po wodę. Nierzadko wiele wody musiało upłynąć, zanim chłopiec zebrał się na odwagę, by odezwać się do dziewczyny. Podany przez Luthera Standing Bear przykład tak nieśmiałego wobec dziewczyny młodzieńca, chociaż mógłby być potraktowany jako anegdota, odzwierciedlał ukształtowane przez kulturę postawy indiańskich chłopców.

Spotkawszy się z młodą kobietą, stał przy niej przez długi czas w panicznym strachu, szurając stopami, drapiąc się po szyi, chrząkając i podciągając swój koc. Dziewczyna stała w milczeniu, nieruchomo czekając, aż jej kawaler odzyska opanowanie i rozpocznie rozmowę. Ale wyglądało to beznadziejnie, więc w końcu powiedziała: "No, dlaczego nie powiesz czegoś?". Szybko, bez namysłu chłopiec odparł: "Jeśli tylko postoisz tu jeszcze chwilę, to będę miał coś do powiedzenia". Na to dziewczyna roześmiała się, a młodzieniec był tak zakłopotany, że odszedł bez słowa.

Większym refleksem wykazał się inny chłopiec Siuksów - bohater opowiadania "Nieśmiałe zaloty", które ze względu na szczególnie romantyczny koloryt warto zacytować w całości.

Pewien młodzieniec mieszkał ze swoją babką. Był dobrym myśliwym i zamierzał ożenić się. Znał dziewczynę, która sporządzała piękne mokasyny, ale należała do szacownej rodziny. Zastanawiał się, jak mógłby ją zdobyć.

Pewnego dnia, idąc nad rzekę, ta dziewczyna minęła namiot młodzieńca. Jego babka nosząca parę starych, znoszonych, rozdeptanych mokasynów była akurat zajęta pracą w tipi. Młodzieniec zerwał się na równe nogi:

— Szybko babciu, daj mi te stare, rozlazłe mokasyny, które masz na nogach — wykrzyknął.

— Moje stare mokasyny, cóż chcesz od nich?! — zawołała zdumiona kobieta.

— Nieważne! Szybko! Nie mogę teraz dyskutować — odpowiedział wnuk, łapiąc i zakładając stare mokasyny, które staruszka zdjęła ze swoich nóg.

Zarzucił na ramiona skórzaną suknię i wyśliznął się z namiotu, podążając do miejsca, w którym czerpano wodę. Dziewczyna już tam była ze swoim wiaderkiem.

— Pozwól mi napełnić dla ciebie to wiaderko — zaproponował młodzieniec.

— Och nie, nie mogę tego uczynić.

— Och, pozwól mi. Mogę wejść w błoto. Ty zapewne nie chcesz zabrudzić swoich mokasynów.

I wziąwszy wiadro zsunął się w błoto, jednocześnie starając się unosić swoje stopy obute w stare mokasyny, tak aby dziewczyna mogła je dostrzec. A ona z miejsca roześmiała się.

— Ach! Ale masz stare mokasyny — wykrzyknęła.

— Tak. Nie mam nikogo, kto mógłby uszyć mi nowe — odpowiedział.

— Dlaczego nie nakłonisz swojej babki, aby zrobiła ci nową parę?.

— 0na jest stara i ślepa, i już nie może ich robić. Oto dlaczego chcę ciebie — odpowiedział.

— Och. Naśmiewasz się ze mnie. Nie mówisz prawdy.

— Ależ tak. Jeżeli mi nie wierzysz, chodź ze mną teraz!

Dziewczyna spuściła wzrok ku ziemi. Tak też uczynił chłopiec. W końcu przemówił cichutko:

— No, to jak będzie? Mam wziąć twoje wiaderko, czy pójdziesz ze mną?

A ona odpowiedziała jeszcze ciszej:

— Myślę, że pójdę z tobą.

Ciotka dziewczyny zdziwiona, co tak długo zatrzymało jej siostrzenicę, sama zeszła nad rzekę. W błocie ujrzała odciśnięte obok siebie ślady dwóch par mokasynów. Nad brzegiem wody stało puste wiaderko.

Aby zwabić wybrankę na spotkanie lub umówić się z nią, młodzi mężczyźni używali fletów, które były powszechnym atrybutem zalotów w wielu tubylczych kulturach. Flety Siuksów często rzeźbiono w kształcie głowy ptaka z otwartym dziobem i dodatkowo zdobiono je wizerunkiem konia, gdyż to zwierzę uważano za kochanka o szczególnie ognistym temperamencie. Wierzono również, że flety miały moc łosia uosabiającego męskość. Grając pewną melodię, chłopiec mógł przekazać swojej wybrance określoną wiadomość na podstawie wcześniej wspólnie ustalonego kodu, na przykład: "Czekam na ciebie", "Jestem obserwowany", "Spotkaj mnie jutro przy strumieniu", "Przyjdę znowu". Lecz rodzice dziewczyny także słyszeli dźwięk fletu i nie wypuszczali jej samej, zwłaszcza o zmroku. Można sobie wyobrazić, jak czuł się w takiej sytuacji zakochany młodzieniec, ale najlepiej zobrazują to słowa Czarnego Łosia:

Załóżmy, że już od dawna czuję się chory z powodu pewnej dziewczyny, gdyż tak bardzo ją kocham, ale ona nawet na mnie nie spojrzy, a na dodatek rodzice bardzo jej pilnują. Mimo to czuję się coraz gorzej, więc może przeczekam całą noc i wcale nie będę spał, a ona nie wyjdzie. Wtedy poczuję się jeszcze bardziej chory z jej powodu niż kiedykolwiek przedtem.

Czasami zdesperowany młodzieniec zakradał się nocą do namiotu swojej ukochanej, aby tam pogrążoną we śnie ujrzeć lub nawet dotknąć. Na taki krok zdecydował się Wysoki Koń, o którego "chorobliwej" miłości opowiadał Czarny Łoś. Jednak po kolejnych próbach dotarcia do ukochanej, młodzieniec, oczekując sposobnej okazji zasnął u jej boku, tak jak to zdarzyło się wielu innym, co później po latach opowiadano przy ogniskach jako świetne anegdoty.

Donald Deernose z plemienia Wron opowiadał o pewnym młodzieńcu, który nie miał dość koni, aby zaimponować swemu ewentualnemu teściowi, więc postanowił wykraść ukochaną. Wczesnym rankiem, przed wschodem słońca, zbliżył się do namiotu dziewczyny. Zamierzał nakłonić ją do ucieczki, dosiąść swego jedynego konia i umykać aż do chwili, kiedy byliby bezpieczni od pościgu. Z wojenną uzdą w zębach i z nożem w ręku cichutko przeciął pokrycie tipi w miejscu, gdzie spodziewał się zastać śpiącą dziewczynę. Bezszelestnie, na czworakach wsunął się do środka. Kiedy uniósł głowę, ujrzał całą rodzinę siedzącą wokół ogniska, jedzącą śniadanie i patrzącą na niego! Starszy mężczyzna postanowił wstać wcześniej niż zwykle i pójść na polowanie. Zaskoczony młodzieniec upuścił uzdę i zapytał: "Czy ktoś widział mojego siwka?".

Chociaż nocne zakradanie się do namiotów dziewcząt było częstym przedsięwzięciem chłopców, to jednak ta forma zalotów nie zyskiwała formalnego społecznego uznania. Siuksowie często przed snem przywiązywali swoje córki rzemieniami do drewnianych kołków, a Ponca nawet owijali je w sztywne bizonie skóry, by w ten sposób uchronić je przed utratą dziewictwa lub porwaniem. Dziewczęta Czejenów, a według Alfreda L. Kroebera również Arapaho, dla zachowania czystości musiały nosić pasy cnoty.

Wśród Siuksów, w zwykłych warunkach, istniała tylko jedna aprobowana możliwość, by młodzi mogli być ze sobą blisko. Dziewczyna mogła przyjmować swoich adoratorów, stojąc jedną nogą w swoim tipi (co znaczyło, że nie włóczy się z chłopakami po obozie), drugą na zewnątrz. Była wyposażona w wielki koc, którym mogła okryć siebie i kawalera. Pod przykryciem mogli zbliżyć swoje twarze i szeptać wzajemnie czułe słówka. Jeżeli dziewczyna była szczególnie piękna, mogła ustawić się do niej nawet spora kolejka adoratorów. Jeżeli któryś z nich zapomniał się, rozdelektowany niecodzienną rozkoszą, mógł odczuć najpierw kamyk na swoich plecach, a później solidnego kopniaka w tylną część ciała. Był to nieomylny znak, że pozostali czekający w kolejce w ten sposób demonstrują swą niecierpliwość. Dziewczyna była nadzorowana przez przyzwoitkę, a przechodzący ludzie udawali, że nie widzą "niewinnej" rozmowy młodzieży. Na mniej niewinne kontakty młodzi mogli pozwolić sobie w dniach poprzedzających doroczny Taniec Słońca.

Kiedy młodzi byli zaangażowani w swoich uczuciach, obdarowywali się nawzajem prezentami, co można było określić jako zaręczyny. Jednak to wydarzenie było sekretem zakochanych, poprzedzone zwykle długim okresem skrywanych westchnień i wymuszonego dystansu. Taki okres przygotowania do "narzeczeństwa" był raczej długi, gdyż wahał się od pół roku do dwóch lat. Dopiero po takim czasie dziewczyna mogła powiedzieć swemu miłemu "coś ważnego". Wówczas krewni zbierali się razem i układali pieśni dla mężczyzny. W odróżnieniu od fikcyjnych "pieśni Tańca Królika" te były oparte na faktach zaistniałych pomiędzy kochankami.

Wśród Czejenów wszelkie kontakty między młodymi ludźmi obu płci podlegały szczególnym restrykcjom. Wszelkie przedmałżeńskie i pozamałżeńskie stosunki seksualne (o ile nie miały rytualnego charakteru) były traktowane jako zszarganie świętości. Maheo poprzez Esevone — Świętą Bizonią Czapę — dał Czejenkom moc zachowania ich cnoty, a jedna z modlitw Uświęconej Kobiety podczas Tańca Słońca była taka, aby poprzez jej ofiarę pozostałe kobiety zawsze pozostawały w czystości. Świetny znawca Czejenów – George Bird Grinnell nie przesadzał, pisząc:

Kobiety Czejenów są sławne ze swojej czystości wśród wszystkich zachodnich plemion. W dawnych czasach było czymś niezwykłym, aby dziewczyna została uwiedziona, a ta, która uległa pokusie, była zhańbiona na zawsze. Sprawa od razu stawała się jawna, a to piętno obnosiła ze sobą wszędzie, gdzie tylko się udawała. Tego nigdy jej nie zapominają. Żaden młody człowiek by jej nie poślubił.

W takich okolicznościach zaloty u Czejenów były przede wszystkim sekretnym, skromnym i długotrwałym przedsięwzięciem. Często musiało upłynąć cztery lub pięć lat, zanim młodzieniec zdobył względy swojej ukochanej. Podobnie jak u innych plemion, chłopak miał nadzieję na spotkanie swojej sympatii idącej nad rzekę po wodę lub do lasu po drewno na opał. Zaczajony w zaroślach, mógł pociągnąć ją za sukienkę. Gdyby jednak sam uznał to za zbyt zuchwały wyczyn, mógł zagwizdać lub zawołać. Dziewczyna ze swej strony mogła zignorować jego zaloty, doprowadzając go tym samym do śmiertelnej rozpaczy. W przypływie odwagi mogła zatrzymać się, by porozmawiać z nim o gwiazdach, ale nigdy o miłości. Jeżeli wszystko układało się po ich myśli, mogli zacząć umawiać się i spotykać z dala od jej domu. Tutaj, podobnie jak u wielu innych plemion, gra na flecie miała zwabić wybrankę na nocne spotkanie.

Chłopcy Arapaho, którzy kulturowo i językowo byli spokrewnieni z Czejenami, mieli niezawodny sposób na "wyciągnięcie" swojej wybranki z domu - wieczorem przestawiali tyczki regulujące otwór dymny tipi. Kiedy nadmiar dymu zaczynał kłębić się wewnątrz domostwa, proszono dziewczynę, by wyszła na zewnątrz i poprawiła tyczki. Wówczas mogła przez chwilkę porozmawiać z chłopcem, który zaaranżował takie spotkanie i umówić się na kolejne schadzki, na przykład w domu jej siostrzenicy. Chłopiec mógł także poprosić siostrzenicę, aby zaprosiła jego ukochaną do siebie. Często w takich przypadkach siostrzenica po przygotowaniu zakochanym jedzenia, zostawiała ich samych. Po upływie kilku lat wytrwałych starań kochankowie wymieniali między sobą pierścienie, które nosili jako zewnętrzny atrybut ich miłości. W dawnych czasach były to pierścienie wykonane z rogu, a w późniejszym okresie używano do tego celu metalowych pierścieni zakupionych od białych handlarzy.

Jeżeli jednak, pomimo żarliwych zalotów, to głębokie uczucie pozostawało nieodwzajemnione, można było odwołać się do magii miłosnej. Częściej stosowali ją mężczyźni wobec kobiet, niż odwrotnie. Sporządzanie odpowiednich "leków", amuletów, czy odprawianie miłosnych rytuałów było domeną szczególnej kategorii osób, zwykle starszych, nierzadko szamanów. Wśród niektórych plemion uważano, że nawet melodia grana na flecie miała moc uwodzenia dziewcząt. U Czejenów sporządzano kulkę z żywicy świerku, za pomocą której nieszczęśliwy kawaler miał zdobyć ukochaną. Jeżeli dziewczyna żuła żywicę, nie mogła przestać myśleć o chłopcu, który jej to dał. Siuksowie wierzyli, że ziemia ma magiczną moc miłosną i cementuje związki serca. Dlatego nacierano ziemią ciało, aby zapewnić sobie taką moc. Wśród Arapaho szamani sporządzali amulety miłosne, które mężczyzna chcący ich użyć umieszczał na piórach. Następnie musiał zdmuchnąć "lek" w kierunku, w którym mieszkała dziewczyna będąca obiektem jego pożądania. Działanie tej magii było bardzo silne. Powiadano, że pod jej wpływem "kobiety były tak zauroczone, że biegały za mężczyznami jak suki".

Stosowanie magii miłosnej powodującej tak gwałtowne reakcje nie zyskiwało społecznej aprobaty, a nawet było potępiane jako nieuczciwe. Jej rezultaty, chociaż nie tylko one, dowodzą, że pomimo restrykcyjnego podejścia do przedmałżeńskiego pożycia płciowego, spora część młodzieży obojga płci wcześnie doświadczała inicjacji seksualnej. Tak było u Kiowa Apaczów, u Siuksów Oglala (zwłaszcza przed Tańcem Słońca) oraz u Arapahów. Ci ostatni mogą także posłużyć jako przykład "podwójnej moralności" występującej nie tylko wśród Indian Równin, ale charakteryzującej większość tubylczych kultur. W pracy zbiorowej pod redakcją R. Lintona czytamy:

Seksualne obyczaje [Północnych] Arapaho przewidywały oddzielne standardy zachowania dla obojga płci. Podczas gdy mężczyźni mieli zupełną swobodę postępowania, kobiety miały wykazać się czystością, wiernością i zwykle traciły prestiż, kiedy tylko dochodziło do pogwałcenia tych ideałów. Młodzi mężczyźni angażowali się w niepoprawne, chociaż akceptowane formy zalotów, a swoje podboje trzymali w większej lub mniejszej tajemnicy, aby nie nadwątlić dziewczęcej reputacji.

Podobnie powściągliwy model zalotów przeważał również na obszarze Prerii. Już w XVIII wieku Nicolas Perrot tak opisywał zwyczaje miłosne zaobserwowane wśród plemion algonkińskich z okolic Wielkich Jezior:

Te ludy okazują swoje zaloty sekretnie, raczej przez długi czas. Młodzieniec z początku przedstawia swój cel jednemu ze swoich przyjaciół, znanemu z dyskrecji i wierności. Dziewczyna ze swej strony wybiera zaufaną powierniczkę spośród swoich towarzyszek, której powierza sekret. Młodzieniec, mając ze sobą wtajemniczonego towarzysza, zbliża się o niewłaściwej [późnej] porze do miejsca, gdzie śpi dziewczyna i informuje, że chce ją odwiedzać. Jeżeli ona na to przystaje, on siada tuż przy niej i w najbardziej wyszukany sposób powiadamia ją o uczuciu, które do niej żywi, oraz o zamiarze uczynienia jej swoją żoną. Jeżeli dziewczyna nie daje zadawalającej odpowiedzi, to on wycofuje się, ale wraca następnego dnia, postępując jak wcześniej. Odwiedza ją tak każdej nocy, aż zdobywa zgodę dziewczyny, która mówi mu, że jej matka jest panią jej osoby.

Nocna rozmowa z dziewczyną opisana powyżej najprawdopodobniej była prowadzona przez ścianę wigwamu. Kochankowie wymieniali słowa szeptem, aby nie obudzić śpiących domowników. Tak przynajmniej było wśród Odżibuejów. Tęsknotę za nocnym spotkaniem obrazuje pieśń zasłyszana w tym właśnie plemieniu:

Chciałbym się dostać do czyjegoś namiotu,
do czyjegoś namiotu chciałbym skierować swe kroki.
Do twego ciemnego namiotu, ukochana,
chciałbym się dostać pewnej nocy.
Pewnej nocy, o tej porze roku, ukochana,
chciałbym się dostać do twego ciemnego namiotu.
Dziś w nocy, ukochana,
chciałbym pójść do twego ciemnego namiotu.

Wśród Lisów dziewczynie nie pozwalano posiadać zbyt wielu przyjaciół, gdyż przyszły mąż mógłby być zazdrosny i wypominać jej owe znajomości. Nie powinna była nawet rozmawiać z młodymi mężczyznami. "Rozmawiać z mężczyzną" oznaczało zalecać się lub ulegać zalotom.

W tym plemieniu była jednak określona procedura zalotów. Bywało, że podczas codziennych zajęć chłopiec, obserwując dziewczynę, był przez nią dyskretnie ośmielany. Wieczorem, słysząc dźwięk fletu dziewczyna starała się wyjść z domu, aby mieć schadzkę z ukochanym. Inną formą były zaloty mające miejsce u łoża dziewczyny. W letnich domkach Lisów ławy do spania były umieszczane na wysokości od 90 do 120 centymetrów nad podłogą. Po wejściu do domu młodzieniec oświetlając twarz swoją i dziewczyny, stawał przy jej łóżku, aby z nią porozmawiać. Jeżeli poinformował rodziców o planach matrymonialnych i uzyskał ich aprobatę, to oświadczał się i jeżeli został przyjęty, mógł spotykać się z dziewczyną za dnia.

Restrykcyjne podejście do kontaktów chłopców i dziewcząt panowało w plemieniu Menominee. Pewna kobieta wspominała po latach, że jej babka przestrzegała ją przed chodzeniem z chłopcami, mówiąc: "Twoje cyce staną się bardzo długie i ciężkie, i będą zwisały, jeśli będziesz latać za chłopcami, zanim wyjdziesz za mąż". Najgorszą rzeczą, jaka mogła przytrafić się dziewczynie, było urodzenie nieślubnego dziecka, chociaż nikt jej za to nie obwiniał, gdyż — jak sądzono — w chwili słabości "musiała mieć mniej mocy".

Wśród powyżej omawianych plemion magia miłosna miała rozbudzić i zintensyfikować uczucia osób, wokół których ogniskowały się myśli i pożądanie zakochanych, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Wśród Odżibuejów bardzo popularne były drewniane figurki przedstawiające nagie osoby obu płci, które używane w specjalnych rytuałach, miały spowodować wzajemną miłość partnerów. Ponca stosowali "leki" miłosne, które miały skutkować, o ile pocierano nimi ubranie dziewczyny, wkładano je do jej jedzenia lub zostawiano w miejscu, w którym miała przechodzić. Również na Prerii stosowanie magii miłosnej traktowano jako niebezpieczne i niewskazane. Ojciec młodej dziewczyny z plemienia Menominee uświadamiał swoją córkę o istocie małżeństwa, pouczając ją: "Kiedy wyjdziesz za mąż i będzie ci się wydawało, że nie możesz utrzymać swego męża, nie próbuj prosić o miłosne leki. Jeżeli użyjesz ich w jego przypadku, nie będzie mógł zapanować nad swoim umysłem. Powiem ci jedną dobrą rzecz, jak zatrzymać przy sobie męża. Miej dla niego stół suto zastawiony i schludne ubranie".

Wśród Apaczów nie tylko zewnętrzne restrykcje utrudniały wzajemne kontakty chłopców i dziewcząt, ale również nieśmiałość i zażenowanie w znacznym stopniu eliminowały występowanie zalotów w tej kulturze. Chłopcy często unikali towarzystwa dziewcząt, które znali i zachowywali się tak, aby nie ściągnąć na siebie ich uwagi. Dziewczęta, chociaż śmielsze, także zachowywały się z rezerwą wobec chłopców i młodych mężczyzn. Przechodząc obok nich spuszczały wzrok lub odwracały głowę. Okazją do nawiązania śmielszych, aczkolwiek formalnych kontaktów, były tańce o charakterze towarzyskim, które Zachodni Apacze nazywali iłdacinnailda, czyli "ciągle zatrzymują się jedno przed drugim", a towarzyszyły im pieśni znane jako sinałndihe - "pieśń rozbrzmiewająca tam i wszędzie". Tańce zaczynały się o północy i mogły trwać do rana. Inicjatywę przejmowały dziewczęta i to one wybierały sobie partnerów do tańca, kładąc rękę na ramieniu chłopca. Przy pierwszych taktach muzyki młodzi byli na tyle nieśmiali, że unikali swego wzroku. Chłopcy dość długo tańczyli ze spuszczoną głową i bardziej szurali nogami niż rytmicznie nimi przebierali. Starsi ludzie świetnie bawili się wykorzystując zażenowanie młodzieży, śpiewając podczas tańców sprośne piosenki, na przykład o "chłopcu, który idzie z dziewczyną w krzaki". Podczas jednej z ceremonii uzdrawiających szaman śpiewał pieśń, którą wtórowali mu chłopcy i dziewczęta. W pieśni występował wyraz, który przy odmiennej intonacji oznaczał obciągnięcie napletka penisa. W pewnym momencie szaman zaczynał krzyczeć na sparaliżowaną wstydem młodzież, zarzucając jej dopuszczenie się pomyłki. Świetnie udawał złość, a w rzeczywistości miał dobrą zabawę.

Z czasem uczestnicząca w tańcach młodzież zaczynała nabierać odwagi i chłopcy namawiali dziewczęta na spotkanie w ciemnościach. Jednak teren wokół placu, na którym odbywały się tańce, był bacznie lustrowany, aby nie doszło tam do ekscesów. Czasami jednak młodzieży udawało się umknąć uwadze "stróżów moralności". Po takich tańcach dziewczęta odwiedzały chłopców w ich obozach lub proponowały wyprawy w celu zbierania jadalnych roślin. Czasami podczas tańców, zwłaszcza nad ranem, można było ujrzeć wolno tańczącą parę owiniętą kocem. Była to jedyna sytuacja, kiedy młodzieniec publicznie okazywał swoje uczucie. Często również przy wsparciu pośredników (przyjaciół lub przeciwległych kuzynów) młodzi umawiali się na spotkania, podczas których mogliby "porozmawiać" bez przeszkód. Podczas pierwszych spotkań kochankowie siadali w znacznej od siebie odległości, uśmiechając się wzajemnie, jednak wstydliwie unikając ukazywania swych zębów. Po pewnym czasie przybliżali się i prowadzili rozmowy dotyczące powszechnych tematów, a nawet przy pewnej zażyłości mogli zejść na temat małżeństwa. Formą flirtu była również zabawa polegająca na wzajemnym szczypaniu skóry na zewnętrznej stronie swych dłoni.

Chociaż przedmałżeńska czystość dziewcząt Apaczów była wysoce ceniona, to jednak nie zawsze rodzicom udawało się upilnować dziewictwa swoich córek. Geronimo, sławny wódz Chiricahua, relacjonował w swojej autobiografii:

Ale największą radością było to, że mogłem teraz [w wieku 17 lat — przyp. autora] pojąć za żonę piękną Alope, córkę Noposo. Choć była ona drobną i delikatną dziewczyną, od dawna już byliśmy kochankami.

Za wykrycie takiego faktu niejedna dziewczyna w tym plemieniu dostawała solidne, publiczne lanie.

Chłopcy Apaczów Chiricahua często nawiązywali intymne kontakty ze swoimi dziewczętami podczas "nocnego czołgania się". Jednak nie była to aprobowana forma zalotów. Chłopiec przyłapany in flagranti mógł zostać pobity przez rodzinę dziewczyny, a jeżeli była ona dziewicą, mógł liczyć się z zabiciem wszystkich jego koni. W najlepszym razie, uznany za dobrą partię, mógł zostać przymuszony do małżeństwa. Czasami pomysłowość młodych ludzi chcących być razem uniemożliwiała rodzicom odkrycie ich schadzek. Pewna dziewczyna Chiricahua, chcąc zmylić czujność swoich rodziców, na przemian nocowała w swoim domu i w domu swej babki. Jeżeli nie znajdowano jej na jednym posłaniu, to istniała pewność że była na drugim. Ona jednak zwykle wybierała trzecią możliwość — posłanie swojego kochanka, młodego wdowca.

Chociaż młodzież męska miała więcej swobody seksualnej niż dziewczęta, to jednak ich kontakty z kobietami także były obwarowane zakazami. Odnosiły się one przede wszystkim do abstynencji seksualnej przed pierwszą wyprawą wojenną oraz do wystrzegania się współżycia płciowego ze starszymi kobietami, co według wierzeń Chiricahua mogło spowodować chorobę, a nawet śmierć chłopca.

Wśród Apaczów koncepcja magii miłosnej była bogato rozbudowana. Stosowali ją zarówno mężczyźni, jak i kobiety, udzielając pomocy tym, którzy za odpowiednią opłatą chcieli ułatwić sobie sukces w sprawach miłosnych. Ceremonie tego typu nie były jednak zbyt bezpieczne, gdyż nieodpowiednio przeprowadzone, mogły spowodować szaleństwo osoby, która je zamówiła. Jeżeli starszy, nieatrakcyjny mężczyzna zdobywał piękną, młodą żonę, to dla wszystkich było oczywiste, że została użyta magia miłosna.

Również kobiety uciekały się do magii miłosnej, chcąc zdobyć mężczyznę. Pewna zamężna kobieta Zachodnich Apaczów chciała poflirtować z młodym chłopcem, który zdecydowanie jej odmówił. Jednak jeszcze tego samego dnia "zauroczony" młodzieniec okazał jej swoje uczucie i został jej mężem.

Mniej okazji do zalotów mieli Nawahowie, u których małżeństwa były zwykle aranżowane przez starszych członków rodzin. Nierzadko młodzi kandydaci do stanu małżeńskiego nie znali się aż do chwili własnego ślubu. Chociaż mieli prawo odmowy, to jednak zwykle byli wdzięczni swoim rodzicom za "dostarczenie" im partnera. Dziewictwo dziewcząt było cenione, ale niezbyt powszechne. Do niektórych ceremonii, na przykład wojennych (Enemyway), wybierano bardzo małe dziewczynki, aby mieć pewność zaistnienia podczas obrzędu kobiecej czystości. Dziewczęta mające przedmałżeńskie przygody seksualne nie miały kłopotów z zamążpójściem, a nieślubne dzieci nie nosiły piętna "nieprawego łoża".

Szczególna swoboda cechowała wzajemne kontakty młodzieży z grupy Pueblo, przy czym wiodący w tej kwestii byli Hopi. Ich chłopcy odwiedzali dziewczęta przy lada sposobności, nie obawiając się ich rodziców. Zaloty nie bywały urozmaicone, gdyż najczęściej kontakty chłopców i dziewcząt przybierały formę współżycia płciowego. Często nawiązywanie takich intymnych relacji nie nastręczało młodzieży żadnych trudności, o czym może świadczyć między innymi relacja Talayesvy:

Z Oraibi wpadłem na krótkie odwiedziny do Moenkopi. Przy jednej takiej okazji postanowiłem wieczorem, jak to u Hopiów jest w zwyczaju, podglądać przez okno. W izbie młoda kobieta rozbierała się w taki sposób, że miałem niezłe przedstawienie. Czułem chęć, by przespać się z nią i już ruszyłem ku drzwiom, gdy jakiś głos wewnętrzny mię powstrzymał. Musiał to być mój Duch Opiekuńczy.
Spotkałem później tę dziewczynę, opowiedziałem jej o tym wieczorze pod oknem i zapytałem, czy nic mi nie groziło, gdybym wszedł do środka. Zarumieniła się, ale zapewniłem ją, że nie ma się czego wstydzić tak ładnej figury. Dałem jej pięć dolarów i odtąd drzwi do jej izby zawsze stały dla mnie otworem.

Nocne schadzki, tak popularne wśród wielu plemion, były również dobrze znane Hopiom. Jeśli dojrzewający chłopak spał w kiwie, to mógł ją opuścić w nocy owinięty w koc, udając się na schadzkę z wybraną przez siebie dziewczyną. Po cichu, po drabinie wchodził do jej domu i, upewniwszy się, że wszyscy domownicy są pogrążeni we śnie, podkradał się do dziewczyny. Jeżeli darzyła chłopca sympatią, witała go w swoich ramionach, gdzie mógł pozostać do świtu. W Oraibi wszyscy młodzi ludzie mieli dumaija – "sympatię, kochanka", a nawet więcej niż jednego. Czasami dziewczyna zachodziła w ciążę, co nie przynosiło jej wstydu. Nie miała również problemów z rodzicami, gdyż i tak wiedzieli, z kim spotykały się ich dzieci i otwarcie aprobowali takie związki, o ile tylko jakikolwiek stopień pokrewieństwa nie stanowił bariery w takich relacjach.

Wśród niektórych plemion obszarów subarktycznych, pomimo wielomiesięcznej izolacji poszczególnych rodzin, zaloty możliwe w okresie sezonowych spotkań cechowała swoboda seksualna. Odżibuejowie Rzeki Berensa (Berens River Ojibwa) zamieszkujący okolice jeziora Winnipeg, aprobowali stosunki seksualne swej młodzieży, zwłaszcza potencjalnych małżonków przeciwległych kuzynów. Tutaj jednak nadzorowano chłopców, aby zbyt wcześnie nie rozpoczynali współżycia. Wierzono bowiem, że doświadczanie seksualnych rozkoszy przed zdobyciem ducha opiekuńczego uniemożliwi chłopcu otrzymanie nadnaturalnego błogosławieństwa, tak niezbędnego w życiu dorosłego mężczyzny.

Swoboda seksualna była również cechą zalotów Indian Chipewyan zamieszkujących na zachód od Zatoki Hudsona.

W plemieniu Alkatcho Carrier wykazującym silne związki kulturowe z ludami Północno-Zachodniego Wybrzeża nastawienie do przedmałżeńskiego seksu miało charakter ambiwalentny i rozkładało się równomiernie, z jednej strony, szczególnie wśród wysoko postawionych rodzin, czystość przedmałżeńska zdawała się pożądana. Przynajmniej dziewczęta podlegały bacznej obserwacji, a miejsca ich noclegu były tak aranżowane, aby znajdowały się one pod rodzicielskim nadzorem. Z drugiej strony stosunek płciowy uważany był za konieczny dla wszystkich niedojrzałych dzieci, aby pobudzić ich rozwój fizyczny. Młodych chłopców zachęcano: "Lepiej szybciej schwytaj jakąś kobietę, bo inaczej nie urośniesz". Uważano również, że defloracja jest niezbędna do spowodowania pierwszej miesiączki. Kobiety, które aż do zamążpójścia pozostawały dziewicami (prawdopodobnie pod wpływem chrześcijaństwa), były jakoby zagrożone bezpłodnością i cierpieniem z powodu zaburzeń menstruacyjnych. Carrier zawsze aranżowali spotkanie dziewicy z dojrzałym mężczyzną, podczas gdy starsze kobiety wprowadzały chłopców w pierwsze doświadczenia seksualne. Prawdopodobnie takie dwojakie nastawienie wobec seksu odzwierciedlało różnice klasowe i były związane z oczywistym wpływem kulturowym Północno-Zachodniego Wybrzeża, gdzie czystość dziewcząt wysoko urodzonych była pilnie strzeżona. Być może kompromisem pomiędzy tymi skrajnymi opcjami było aranżowanie przedmałżeńskich stosunków płciowych jedynie w formie tajnych schadzek. Przechwalanie się seksualnymi wyczynami było zdecydowanie w złym smaku. Jednak w małych społecznościach sprawy seksu szybko zyskiwały dalekosiężny rozgłos. Powszechne przekonanie, że "kto szczęśliwy w miłości, ten szczęśliwy w hazardzie", w znacznym stopniu zachęcało młodzież do zaktywizowania się w podboju serc i nie tylko. Starsi chłopcy zapewniali młodszym odpowiednie instrukcje w sprawach dotyczących pożycia intymnego.

Podobnie niejednolite podejście do zaręczyn i przedmałżeńskiego seksu występowało na obszarze Północno-Zachodniego Wybrzeża. Powszechnie prezentuje się model czystości przedmałżeńskiej obowiązujący wśród dziewcząt z tego obszaru, które w okresie dojrzewania były bacznie nadzorowane i następnie izolowane na wiele miesięcy, a nawet lat. Oczywiście wszelkie kontakty z młodymi mężczyznami i tym samym zaloty były w takich okolicznościach niemożliwe. Konkurent bardziej "zalecał się" do rodziców dziewczyny niż do niej samej, gdyż zwykle nigdy jej nie widział. Przybywając z darami, siedział pod drzwiami nawet przez kilka dni, dowodząc swej cierpliwości i wartości, jednocześnie wysłuchując zniewag i wykonując wszystkie zlecone mu prace. Wysyłano go również po coraz więcej darów. Taki model występował m.in. u Kwakiutlów i cechował rodziny wysoko postawione. Należy jednak pamiętać, że w tych kulturach znaczną część społeczeństw stanowili ludzie zwykłych stanów, a także niewolnicy, którzy w sferze obyczajowej mogli cieszyć się większą swobodą. Wśród tych uboższych ludzi wzajemne kontakty chłopców i dziewcząt były możliwe podczas codziennych zajęć. Życie w dużych osadach umożliwiało nawiązywanie znajomości, jednak istniały tam preferencje dotyczące osób, które mogły wiązać się ze sobą w pary. Ci, którzy w przyszłości mogli zostać małżonkami, szczególnie przeciwlegli kuzyni, mogli spotykać się wzajemnie, a współżycie płciowe w ich przypadku zyskiwało społeczną aprobatę.

Daleko zaawansowanym równouprawnieniem charakteryzowały się także relacje chłopców i dziewcząt z Wielkiej Kotliny. Okresem szczególnie sprzyjającym ich wzajemnym kontaktom była zima, kiedy to zwykle rozproszone rodziny formowały wspólny obóz, w którym właśnie o tej porze roku rozkwitało życie towarzyskie. Najczęściej chłopcy zalecali się do dziewcząt, oczekując na nie w miejscu czerpania wody lub wywoływali je z domu, grając na flecie. Wierzono, że używanie tego instrumentu w celu nawiązanie romansu z więcej niż jedną dziewczyną, sprowadzi chorobę na jego właściciela. Chłopcy z plemienia Południowych Ute nie wahali się nawet podchodzić pod domki menstruacyjne dziewcząt, aby tam nawiązywać potajemne kontakty. Chociaż ostrzegano ich, że zapach miesięcznej krwi może spowodować chorobę, to jednak chęć nieskrępowanej rozmowy z dziewczyną odwzajemniającą uczucie, była silniejsza niż wszelkie groźby. Wśród Południowych Ute okazji do zalotów dostarczał również Taniec Niedźwiedzia (Bear Dance), organizowany zwykle podczas wiosennych zabaw towarzyskich. Podczas tego tańca inicjatywa należała do kobiet i to one wybierały partnerów według własnych preferencji. Zaproszenie do śmielszych posunięć, na przykład do złożenia nocnej wizyty, dziewczyna mogła wyrazić, rzucając patykiem lub kamykiem w okolice intymnej części ciała chłopca. Aranżując takie sekretne spotkanie, dziewczyna wprowadzała chłopaka do tipi przed powrotem domowników lub nakazywała mu odczekać, aż wszyscy pogrążą się we śnie. Podczas takich schadzek zarówno mężczyźni, jak i chłopcy byli ubrani jak na polowanie, gdyż taką wyprawę nazywano właśnie naqwi’tpaqwi, czyli "polowanie na dziewczynę", chociaż nigdy do końca nie było jasne, która strona jest myśliwym. Przez cały rok nocne zakradanie się do tipi zamieszkałych przez dziewczęta było prawie instytucjonalnym zwyczajem. Jednak takie przedsięwzięcie było ryzykowną formą zalotów. Kochanek przyłapany przez rodziców dziewczyny mógł zostać zobowiązany do poślubienia ich córki, a jeśli nie cieszył się ich uznaniem, zakazywano mu zbliżania się do ich obozu.

Nocne wizyty w domu dziewczyny miały miejsce również u Szoszonów. Jeżeli mężczyzna wiedział, że pożądana przez niego dziewczyna śpi obok swojej babki, to wchodził do szałasu kompletnie ubrany i siadał u jej stóp. Zwykle mógł liczyć na wyrozumiałość jej babki, która budziła wnuczkę. Jeżeli jednak dziewczyna nie życzyła sobie wizyty tego właśnie chłopca, wstawała i kładła się koło swej matki. Wówczas młodzieńcowi nie pozostawało nic innego, jak tylko wycofać się z kłopotliwej sytuacji. Czasami takie wizyty były ponawiane przez rok, a nawet dłużej, zanim dziewczyna zdecydowała się okazać mężczyźnie swoje uczucie. Wtedy za pośrednictwem babki informowała go, że może udać się na rozmowę do jej ojca. Rozmowa, w której obie strony zapewniały o gotowości podjęcia obowiązków związanych z rolami męża i żony, była traktowana jako zaręczyny.

Marek Hyjek

Fragment przygotowywanej do druku książki o życiu rodzinnym Indian Ameryki Północnej, która niebawem ukaże się w “Bibliotece Tawacinu”. W następnym numerze: O małżeństwie.

© TIPI 2000 Wykorzystanie tekstu po uprzednim skontaktowaniu się z redakcją.