ARCHIWUM TAWACINU, nr 1[49], wiosna 2000, ss. 22-28. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl

Joanna Lewicka

Błogosławieństwo orła
w rezerwacie Czarnych Stóp w Montanie

 

W rezerwacie Czarnych Stóp w Montanie spędziłam ponad dwa miesiące (w dwu kolejnych latach — 1996 i 1997). Cały czas mieszkałam wśród Indian, w indiańskich domach. Miałam okazję brać udział w ceremoniach i obserwować życie codzienne.

Na rezerwat spoglądałam pod specyficznym kątem, mianowicie interesowała mnie jego "indiańskość". Gdzie i w jakim stopniu daje się zauważyć odrębność kulturowa i etniczna rezerwatu? Postaram się wskazać miejsca i okoliczności, w których manifestuje się związek Indian z ich kulturą tradycyjną.

Rezerwat Blackfeet leży w północno–zachodniej Montanie, przy granicy kanadyjskiej, od zachodu zaś graniczy z Górami Skalistymi, a dokładnie z Parkiem Narodowym Glacier. Naród Blackfeet, jak Indianie mówią o sobie, obejmuje następujące grupy: Południowych i Północnych Piegan, inaczej Pikuni, Blood i właściwych Blackfeet, czyli Siksika. Granica amerykańsko–kanadyjska dzieli naród Blackfeet na dwie mniej więcej równe części. Południowi Piegan mieszkają w USA, ich rezerwat obejmuje ok. 1,7 mln. akrów, a jego stolicą jest Browning; pozostałe grupy mieszkają w Kanadzie, a teren przez nie zajmowany obejmuje ok. 1,6 mln akrów. Na całym tym obszarze mieszka ok. 17 tys. Indian. Język blackfeet — należący do grupy algonkińskiej — jest nadal językiem żywym, choć tylko około tysiąca osób posługuje się nim biegle, natomiast pięćset osób posiada jego znajomość bierną. W rezerwacie w USA znajdują się dwie szkoły typu high school — jedna w Browning, druga w Heart Butte — oraz szkoła typu college, czyli Blackfeet Community College. Na czele społeczności Blackfeet stoi wódz, wybierany przez wszystkich mieszkańców rezerwatu, oraz składająca się z 9 osób, również wybierana przez wszystkich, Rada Plemienna. Rezerwat powstał pod koniec XIX wieku na ziemiach tradycyjnie zamieszkanych przez plemię Blackfeet i obejmował wówczas znacznie większy obszar.

Taka jest sytuacja rezerwatu od strony statystyczno–formalnej. Aby jednak obraz był pełny, trzeba dodać, że w rezerwacie powszechne są problemy takie jak alkoholizm, narkotyki, hazard, a także problemy rodziny, czyli rozpad rodzin, przemoc w rodzinie itd. Powszechne jest przede wszystkim nadużywanie alkoholu, narkotyki dotyczą, mam wrażenie, bardziej Indian tzw. miejskich niż tych w rezerwacie, choć na przykład palenie marihuany jest na porządku dziennym. Kolejnym problemem jest hazard. Najbardziej popularną wśród Indian, nie tylko w Browning, grą hazardową jest bingo. Drugą jest typowo indiańska gra hazardowa, czyli tzw. stick game, przy czym chyba jedyną lub przynajmniej główną okazją do gry w stick game jest pow wow. Stąd też może mniejsza popularność tej gry, drugi powód to chyba mniejsze wygrane niż w bingo.

Ponadto rezerwat jest ubogi — wielu mieszkańców ledwo wiąże koniec z końcem. Nie orientuję się dokładnie w rynku pracy w rezerwacie, ale z całą pewnością pracę znaleźć nie jest łatwo. Słyszałam o dużym bezrobociu, nawet powyżej 50%. Część Indian pracuje w Browning lub kilku innych większych miejscowościach, część zaś jest farmerami, hodują oni przede wszystkim bydło, konie, głównie na własne potrzeby. Pewną ilość miejsc pracy, przeważnie sezonowej, zapewnia Park Narodowy Glacier.

Tak w skrócie wygląda sytuacja rezerwatu i trzeba przyznać, że obraz ten nie jest zbyt optymistyczny. Gdzie więc wspomniana na wstępie "indiańskość"? Co z tej "indiańskości" zobaczyć można, przejeżdżając przez rezerwat i tylko pobieżnie mu się przyglądając? Niewiele, chyba, że jest to czas pow wow i wtedy cały rezerwat żyje w jego rytm i rzeczywiście jest "indiański". Na co dzień jednak jest inaczej. Wjeżdżając do Browning, nad drogą zobaczyć można napis "Welcome to Blackfeet Country", nieco dalej szmirowate tipi — jest to wykonana z jakiegoś tworzywa budka w kształcie tipi, w której ostatnio znajdował się sklep ze sztucznymi ogniami. Ponadto kilka nazw przypomina, że jesteśmy w indiańskim rezerwacie, a mianowicie: Blackfeet Indian Bank, wspomniany Blackfeet Community College czy też motel o nazwie Warbonnet. O tym, że jest to ziemia Indian świadczy także obecność indiańskiego muzeum, trading post oraz sklepu z indiańskimi pamiątkami. Poza tym rezerwat jest uboższy i bardziej zaniedbany niż okolice zamieszkane przez białych (należałoby jednak przy tym zaznaczyć, że na tle innych rezerwatów rezerwat Czarnych Stóp wypada w tej mierze dość dobrze).

Są to wszystko jednak bardzo powierzchowne oznaki inności rezerwatu. Niemniej sądzę, że dla wielu turystów odwiedzających rezerwat właśnie na tym jego "indiańskość" się kończy — bieda, bród, alkohol, kilku egzotycznie wyglądających sprzedawców i folklorystyczne pamiątki, kupione w muzeum czy podczas pow wow, również postrzeganego jedynie w kategoriach folkloru.

Jednak istnieje także odrębność innego rodzaju i choć niewidoczna na pierwszy rzut oka ma istotne znaczenie. Ta prawdziwa odmienność kryje się pod powierzchnią niemal bez reszty, zdawać by się mogło, zamerykanizowanego życia. Bo to życie rzeczywiście jest zamerykanizowane i nie chodzi mi tyle o kulturę materialną, bo to chyba oczywiste, że w codziennym życiu z tradycyjnej kultury nie przetrwało właściwie nic. Inaczej jest "od święta", na przykład podczas kilkakrotnie wspomnianego już pow wow Indianie zakładają tradycyjne — czy też pseudotradycyjne — stroje, rozbijają tipi itd. Jednak nie tylko przedmioty są amerykańskie, także styl życia jest typowo amerykański. Powiedziałabym nawet, że jest to skondensowana forma wielu negatywnych aspektów tego, co można by nazwać amerykańskim stylem życia. A więc niezdrowe jedzenie, tzw. junk food, telewizor włączony od rana do wieczora itd. Syn Indian, u których mieszkałam, miał zwyczaj tuż po obudzeniu się włączać telewizor, była to pierwsza jego czynność, dopiero potem szedł do łazienki, jadł śniadanie, czyli po prostu — zaczynał dzień. Ostatnią czynnością przed położeniem się spać było oczywiście wyłączenie telewizora. Także samochód stał się nieodłącznym elementem indiańskiego życia — Indianin, podobnie jak przeciętny Amerykanin, nie wyobraża sobie, by mógł gdzieś pójść na piechotę. Jest to zrozumiałe, gdy chodzi o duże odległości, a te w Montanie rzeczywiście są duże — na przykład pomiędzy Browning a Heart Butte (sąsiadującymi ze sobą miejscowościami) jest ok. 30 mil, czyli prawie 50 km. Jednak Indianie, gdy mają zepsuty samochód, nie są w stanie "ruszyć się" z domu, nawet jeżeli chodzi o odległość rzędu kilkuset metrów.

Pomimo tej silnej amerykanizacji pewne treści indiańskiej tradycyjnej kultury jednak przetrwały. Otóż — moim zdaniem — tą sferą, gdzie dawne treści kulturowe przechowały się w największym stopniu, jest sfera duchowości.

Przede wszystkim świat duchowy, nadnaturalny odgrywa dużo większą rolę. To, co było najbardziej charakterystyczne dla tradycyjnego indiańskiego światopoglądu, czyli nierozdzielność świata naturalnego i nadnaturalnego oraz świata ludzi i świata przyrody, jest zauważalne i dzisiaj. Świat duchowy istnieje realnie, jest równie realny jak świat naturalny, przez cały czas jest "w zasięgu ręki". Świat Indian pełen jest duchów, z którymi można i należy się porozumiewać, które mogą być dobre lub złe, w związku z czym trzeba umieć właściwie się do nich odnosić, odpowiednio się zachowywać.

W wyobrażeniach tradycyjnych szczególną rolę odgrywały zwierzęta, które nie tylko były z ludźmi spokrewnione, ale też miały większą moc i były od człowieka mądrzejsze. To właśnie zwierzęta często były nauczycielami ludzi. Również dzisiaj daje się zauważyć ten szczególny stosunek do zwierząt. Nieraz widziałam Indian z czcią spoglądających w niebo na kołującego orła. Zobaczyć orła oznacza pomyślność, to swego rodzaju "dobra wróżba", choć nie w kategoriach symbolicznych, to raczej błogosławieństwo ze strony orła, jego akceptacja dla postępowania osób, które go zobaczyły. Posiadanie orlich piór nadal jest wyróżnieniem, na które trzeba zasłużyć, a one same są świętością, są pełne mocy (powerful). Niegdyś Indianie, aby zdobyć pióra, polowali na orły — było to szczególne polowanie, wymagające duchowego przygotowania i będące rodzajem ceremonii. Dzisiaj do rąk Indian trafiają jedynie orły padłe w ogrodach zoologicznych, nadal jednak oprawianie orła jest ceremonią. Istotną częścią tej ceremonii jest podziękowanie duchowi orła za to, że zechciał ofiarować siebie ludziom. Następnie składa się ofiary, dzieli orła na części, zachowuje te, które będą potrzebne w celach ceremonialnych czy też do wykonania stroju, reszta zostaje zakopana.

W rezerwacie, który przylega do Gór Skalistych, ważnym zwierzęciem musi być także niedźwiedź, zwłaszcza grizzli, ale czarny niedźwiedź także jest zwierzęciem świętym — (powerful). Co roku w Parku Glacier kilka do kilkunastu osób ginie rozszarpanych przez niedźwiedzie. Podobno nigdy nie ma wśród nich Indian. Ciekawe jest, jak Indianie to tłumaczą. Otóż niedźwiedzie nie atakują Indian, ponieważ Indianie je szanują i czczą oraz składają ich duchom ofiary. Na podkreślenie zasługuje fakt, że chodzi tu o właściwą relację na poziomie duchowym, a nie fizycznym — nie ma mowy o tym, że Indianie potrafią właściwie zachowywać się w stosunku do niedźwiedzi, że na przykład nie próbują karmić niedźwiedzi, jak to często robią turyści.

Poza tym każde zwierzę może mieć szczególne znaczenie, moc dla konkretnej osoby. Znam tancerza pow wow, który do swego stroju włączył elementy odzwierciedlające jego szczególny związek z wilkami, także na co dzień często nosi on, na przykład, koszulki z rysunkami wilków.

Również rośliny, takie jak tytoń, szałwia, słodka trawa nadal uznawane są za święte, tytoń nadal jest zwyczajową ofiarą składaną duchom, słodka trawa zaś i szałwia nadal zachowały swą oczyszczającą moc i nadal są używane w ceremoniach. Są one też powszechne w indiańskich domach. Warkocz słodkiej trawy można, na przykład, zobaczyć zawieszony na lusterku w samochodzie, aby zawsze był "pod ręką".

Stale żywe są ceremonie. Wspomnę tu o dwu najważniejszych, czyli o ceremoniach Tańca Słońca i Szałasu Potu (Sweat Lodge). Pierwsza to wielka doroczna ceremonia związana z przesileniem letnim. Druga to odprawiana wielokrotnie w ciągu roku niewielka ceremonia oczyszczająca, często będąca uzupełnieniem innej ceremonii, na przykład Tańca Słońca. Nie miejsce tu na porównywanie obecnie odprawianych ceremonii z ceremoniami tradycyjnymi, powiedzmy końca XIX wieku — różnice są na pewno znaczne, zwłaszcza, że nawet obecnie organizowane Tańce Słońca lub Szałasy Potu różnią się między sobą w zależności od prowadzącego, jednak to, co mnie najbardziej interesuje, to fakt, że ceremonie te są nadal żywe, że mają istotne znaczenie dla ludzi, którzy w nich uczestniczą. Często przyjeżdżają oni naprawdę z daleka, aby wziąć udział w ceremonii, zwłaszcza Tańca Słońca. Mogę podać dwa charakterystyczne przykłady: jeden — Indianina na stałe mieszkającego w Europie, który do rezerwatu przyjechał specjalnie na Taniec Słońca, oraz młodej dziewczyny studiującej w Arizonie, która również przyjechała do domu tylko na kilka dni trwania Tańca Słońca. Oboje byli Tancerzami Słońca, tzn. pełnymi uczestnikami ceremonii. Tancerzy, którzy przez kilka (3 do 4) dni modlą się, tańczą i poszczą, jest około 20–30, wszystkich zaś uczestników ponad stu; są oni obserwatorami, a także wspierają swymi modlitwami tancerzy. Często zdarza się, że tancerz tańczy w czyjejś intencji, najczęściej modli się o czyjeś zdrowie. Wtedy taka osoba, jeśli jest na Tańcu Słońca, jest szczególnie zobowiązana do wspierana tego Tancerza. Ponadto ktoś, kto prosi tancerza o modlitwę za siebie, powinien dać mu dar (ofiarę), którym są przedmioty tradycyjnie święte (tytoń, orle pióro) lub posiadające moc dla ofiarodawcy, na przykład ze względu na jego osobiste duchowe przeżycia, kontakty z duchami i otrzymane od nich nauki czy polecenia, mogą to być także tradycyjne dary, typu koc, choć do takiego daru powinien być dołączony jakiś dar święty, na przykład tytoń.

Z duchowością Indian oczywiście nierozłącznie związana jest święta fajka, którą pali się w czasie ceremonii, a dym jest ofiarą dla duchów. Fajka jest indywidualną własnością, na którą trzeba zasłużyć, podobnie jak na orle pióra. Co to znaczy "zasłużyć"? Nie ma tu ściśle określonych wymogów, lecz potrzebne jest duchowe przygotowanie, odpowiednie duchowe nastawienie i zrozumienie. To "zasługiwanie się" jest funkcją rozwoju duchowego. To właśnie siły duchowe poprzez sen czy też jakiś znak na jawie, na przykład pojawienie się orła lub innego zwierzęcia w odpowiednim momencie, dadzą znak, że osoba ta jest gotowa, by mieć swoją fajkę. Trzeba umieć ten znak odczytać. Pomocą może służyć medicine man, który wytłumaczy, co znak oznaczał, czy jest już właściwa pora na otrzymanie fajki.

Właśnie przetrwanie tego stosunku do świata duchowego, który jest źródłem mocy, wiedzy, który stale oddziaływa na świat naturalny, bardziej nawet niż przetrwanie konkretnych wyobrażeń, które ulegają dyfuzji i zmianom, świadczy o ciągłości duchowej tradycji Indian.

Choć cały świat jest przesiąknięty świętą duchową mocą, są jednak przedmioty, rośliny, zwierzęta, a także miejsca, które skupiają większą ilość tej mocy. Indianie Blackfeet mają dwie święte góry — Chief Mountain i Heart Butte. Są one górami charakterystycznymi, dotyczy to zwłaszcza Chief Mountain, która jest widocznym z daleka stożkiem, nieco oddzielonym od łańcucha gór. Góry te są święte, ponieważ tam skupia się święta moc i tam mieszkają duchy. Są więc miejscem odprawiania ceremonii, postów, składania ofiar — zobaczyć tam można drzewa obwieszone kolorowymi szmatkami, w które są zawinięte ofiary, głównie tytoń. Powoduje to tym większe skupienie mocy. Jest ono pomocne w modlitwie, jednak dla osób, które znajdą się tam przypadkiem i nie potrafią się odpowiednio zachować, może być niebezpieczne. Zwłaszcza, jeśli wejdzie się w miejsce, gdzie były odprawiane ceremonie.

Przedstawione elementy kultury duchowej, które przetrwały do dzisiaj, choć może w zmienionej postaci, mają bezpośrednie odniesienie do kultury tradycyjnej. Innego rodzaju przykładem trwałości indiańskiej kultury jest pow wow. Jest to element tworzącej się kultury panindiańskiej — pow wow są organizowane chyba przez wszystkie plemiona, tak w USA, jak i w Kanadzie. Są to wydarzenia o podłożu bezsprzecznie indiańskim, choć w kulturze tradycyjnej końca XIX wieku nie istniały; powstały później na gruncie kultury tradycyjnej, głównie Indian Równin, oraz kultury euroamerykańskiej. Pow wow to rodzaj indiańskiego święta, jednak nie o charakterze religijnym. Co roku odbywa się kilkadziesiąt czy może kilkaset mniejszych i większych pow wow. Właściwie co tydzień (pow wow zawsze trwa cztery dni — od czwartku do niedzieli) w różnych miejscowościach ma miejsce kilka pow wow. Wydarzenie to ma złożony charakter, jego forma zdradza raczej pochodzenie euroamerykańskie, odbywają się więc konkursy, parady, są kramy z pamiątkami, budki z jedzeniem itp., jednak treści wypełniające te ramy są indiańskie.
Ciekawym elementem jest msza (rzymskokatolicka) odprawiana w niedzielę, w ostatnim dniu pow wow. Można wtedy zobaczyć Indian w strojach tradycyjnych, a także księdza z orlimi piórami, w wyszywanym koralikami ornacie ze skóry, można też usłyszeć tradycyjne indiańskie śpiewy oraz Modlitwę Pańską odmawianą w języku blackfeet.

Na pow wow indiańskie są stroje, tańce, muzyka, także jedzenie, które nawet jeśli nie jest rzeczywiście tradycyjnie indiańskie, za takie przynajmniej uchodzi, na przykład tzw. Indian Taco. Najważniejszym elementem pow wow jest taniec. Konkursy odbywają się w trzech kategoriach dla mężczyzn i trzech dla kobiet. Stroje wywodzą się od strojów Indian Równin, tańce zaś z Tańca Wojennego Indian Ponca oraz Tańca Trawy Indian Omaha i Pawnee. Wokół areny, na której odbywają się konkursy tańca, skupia się najintensywniej życie pow wow. Jest jednak jeszcze jedno miejsce, które również gromadzi wielką liczbę zainteresowanych i generuje wielkie emocje. Jest to wspomniana stick game — pod namiotem, w dwu rzędach na przeciw siebie siedzą dwie grające drużyny, wokół stoją kibice i robią zakłady, która drużyna wygra. Kilka osób gra na bębnach, a wszyscy śpiewają, co podnosi napięcie i tworzy bardzo specyficzną atmosferę. Już od momentu wejścia na teren obozowiska Pow wow słychać bębny i śpiewy dochodzące z dwu miejsc — z areny tańca i spod namiotu stick game. Wielu Indian przyjeżdża na pow wow tylko po to, by zagrać w stick game.

Kolejnym istotnym wydarzeniem związanym z pow wow są tzw. give away, czyli rozdawanie darów przyjaciołom i znajomym zmarłego w rocznicę jego śmierci. Na dary składa się najbliższa rodzina zmarłego, są to przeważnie koce, chustki na głowę, biżuteria z koralików, ale też najróżniejsze inne przedmioty oraz pieniądze. Oczywiście prezentów powinno być jak najwięcej i powinny być jak najcenniejsze. Kto rozda więcej i droższych prezentów, ten lepiej uczci swego zmarłego. Rozdawanie darów poprzedzone jest procesją wokół areny tańca, biorą w niej udział wszyscy, którzy znali zmarłą osobę i w ten sposób oddają jej cześć. Procesja ta połączona jest z ceremonialną grą na bębnach i śpiewem.

W rezerwacie Blackfeet odbywają się co roku dwa pow wow: jedno w Browning — North American Indian Days, będące jednym z większych pow wow w zachodniej części USA, oraz pow wow w Heart Butte, czyli Heart Butte Indian Days.

Indiańska duchowość oraz pow wow to przykłady samoistnego przetrwania elementów tradycji indiańskiej. Indianie podejmują także programowe działania w celu zachowania i odrodzenia swej kultury. Główna rola w tej mierze przypada szkole, która ma stać się brakującym ogniwem między tradycyjną przeszłością a młodym pokoleniem.

W szkole podstawowej nacisk został położony głównie na naukę języka blackfeet. Dzieci podobno mówią w swoim języku nie tylko w czasie lekcji, ale i podczas przerw. Mimo iż znajoma Indianka, która jest nauczycielką języka blackfeet, twierdziła, że tak właśnie jest, postawiłam tu znak zapytania. W szkole w Browning wprawdzie nie byłam, miałam za to okazję kilka lat temu być w szkole w rezerwacie Pine Ridge, gdzie dzieci ledwo były w stanie przypomnieć sobie pojedyncze słowa w języku ojczystym. Trudno sobie w takiej sytuacji wyobrazić, aby rozmawiały w tym języku na przerwach. Być może w Browning jest inaczej, jednak do powątpiewania w to skłania mnie również fakt, że wspomniana nauczycielka w domu do swoich dzieci mówiła niemal wyłącznie w języku angielskim, dzieci zaś mówiły tylko po angielsku. Mam więc wrażenie, że uczniowie mówiący w języku blackfeet na przerwach to raczej pobożne życzenie niż realia.

Również Blackfeet Community College prowadzi naukę języka blackfeet. Spośród 680 studentów college’u około 80 uczy się języka blackfeet. W college’u prowadzony jest program Blackfeet Studies, w ramach którego studenci uczą się tradycji, kultury i filozofii Blackfeet, a ich wykładowcami, poza nauczycielami college’u, często są też Indianie tradycjonaliści — członkowie starszyzny plemiennej.

W ramach dążenia do samookreślenia i samodzielności Indianie z Browning planują założenie w swoim rezerwacie kasyna, z którego zyski przeznaczone byłyby na poprawę warunków życia w rezerwacie. Czy jednak to się uda i kiedy nastąpi, trudno przewidzieć, biorąc zwłaszcza pod uwagę tzw. Indian time, czyli dość swobodny stosunek do upływu czasu. Niektóre rezerwaty już takie kasyna założyły i ciągną z tego spore zyski. Może więc i Indianom Blackfeet się uda.

Na zakończenie dwa problemy nieco luźniej związane z tematem głównym. Pierwszy to stosunek Indian do wojny wietnamskiej. Z okolicy Browning bardzo wielu Indian zostało powołanych do wojska i wysłanych do Wietnamu. Byli wśród nich zabici i okaleczeni. Indianie opowiadają o tym z rozgoryczeniem, bo przecież ich ta wojna jeszcze mniej obchodziła niż białych Amerykanów. Nie czuli związku nie tylko z wojną, ale i z samymi Stanami Zjednoczonymi. Okazuje się jednak, że problem nie jest tak prosty, ponieważ weterani wojny uznawani są za bohaterów, szczycą się tym, że tam byli, choć prawie jednym tchem mówią, że ich ta wojna nic nie obchodziła i jak Amerykanie mogli być tak bezczelni, żeby wysyłać tam Indian. Odnoszę wrażenie, że wytłumaczenia trzeba szukać w tradycyjnej roli wojny w kulturach indiańskich — była ona źródłem prestiżu, sposobem wykazania odwagi, zręczności. Mężczyzna musiał być wojownikiem. Otóż w dzisiejszych czasach tylko ci nieliczni weterani wojny wietnamskiej są prawdziwymi wojownikami, a więc i prawdziwymi mężczyznami. W czasie pow wow zajmują specjalne miejsce w paradzie, mają swoją organizację, są powszechnie szanowani. Znam Indianina, który pewne akcesoria, takie jak łuski po nabojach z Wietnamu, wykorzystał w swoim stroju pow wow, dołączył też drewnianą atrapę karabinu.

Drugie zagadnienie to stosunek Indian Blackfeet do białych. Otóż Indianie ci są bardzo otwarci wobec białych, co jest szczególnie widoczne w porównaniu z innymi plemionami, na przykład z Indianami Lakota. Blackfeet pozwalają białym brać udział w ceremoniach i to w pełni, na przykład w Tańcu Słońca mogą być oni również tancerzami, co u wspomnianych Lakotów byłoby nie do pomyślenia. Białego, który znalazł się na terenie rezerwatu Lakota, traktuje się wrogo. Zupełnie inaczej jest w Browning — jeżeli jest on zainteresowany kulturą Indian, ich ceremoniami, to Blackfeet chętnie będą wprowadzać go w swój świat, zabierać na ceremonie, wszystko tłumaczyć. Nie mówię tego tylko na własnym przykładzie, bo ja byłam osobą dość "egzotyczną", swego rodzaju atrakcją, i można by tym takie zachowanie wytłumaczyć. Byłam jednak świadkiem, kiedy Indianie zaprosili na zakończenie Tańca Słońca grupę młodzieży amerykańskiej, która spędzała wakacje, pracując w Parku Glacier. Była w tym chęć ugoszczenia ich, a także pokazania im swojej tradycji, pochwalenia się nią. Ogólnie można powiedzieć, że z rezerwatem Blackfeet związanych jest wielu białych indianistów, którzy bądź mieszkają tam na stałe, bądź przyjeżdżają okresowo i zawsze są bardzo serdecznie przyjmowani. Odnoszę wrażenie, że Indian cieszy zainteresowanie, z jakim spotyka się ich dziedzictwo, że czują się w ten sposób dowartościowani, ponieważ mogą być nauczycielami innych. Nie sprawdza się to w odniesieniu do Indian Lakota, jednak są oni dość szczególnym przypadkiem, ze względu na przeszłość historyczną — zarówno tą odległą, jak i współczesną. Gdy zapytałam, skąd bierze się ta różnica w nastawieniu do białych, Blackfeet odpowiedzieli, że nie ma u nich tradycyjnej wrogości do białych, ponieważ ich plemię nigdy nie prowadziło wojen z białymi. Jeśli chodzi o formalne wojny ze Stanami Zjednoczonymi, jest to rzeczywiście prawda, co nie znaczy jednak, że Czarne Stopy nie napadali na pionierów zmierzających na Zachód, m.in. to właśnie z ich rąk zginął John Bozeman, od którego nazwiska pochodzi nazwa jednego ze słynnych szlaków wiodących na Zachód.

Powyższe uwagi może niewiele wnoszą bezpośrednio do rozważań nad przetrwaniem elementów kultury tradycyjnej, wskazują natomiast na okoliczność sprzyjającą zachowaniu tychże elementów, czyli na zainteresowanie dla kultur tubylczych, jakie w ostatnich dziesięcioleciach wykazuje białe społeczeństwo Ameryki i nie tylko — także całego świata. W takiej atmosferze łatwiej jest Indianom dążyć do utrzymania własnej tożsamości kulturowej. Widać to dobrze w Browning.

Joanna Lewicka

© TIPI 2000 Wykorzystanie tekstu po uprzednim skontaktowaniu się z redakcją.