Bartosz Stranz "Źródło"
Bliżej Stwórcy

Pikuni Humanities Class zakończyłem opowiadaniem na temat swojego kraju. Prelekcja, która miała trwać 7–8 minut, w rzeczywistości zajęła prawie godzinę, ponieważ po raz kolejny wyznałem swoje uczucia i więź z plemieniem Czarnych Stóp. Niektóre koleżanki doprowadziłem do płaczu, właściwie już starsze kobiety, bo przedział wiekowy w klasach college’u jest różny. Może być student 19–letni i siedzi z partnerem, który ma 58 lat. Łza mi się zakręciła, gdy opowiadałem o swoich wrażeniach jako obserwator życia w rezerwacie. Opowiadałem im, że moja społeczność, którą zostawiłem w Polsce, mój kraj, tradycja jest dosyć podobna do kultury Czarnych Stóp. Dałem przykład górali. Chodzi mi o wyszywanie wełną motywów kwiatowych. Później przeszedłem na historię, zabory, okupacja. Moja prelekcja była więc długa.
Wydaje mi się, że wypadłem dobrze, opowiadając o Ruchu, o bliskich mi uczuciach. Powiedziałem im również o ciężkich chwilach, jakie przeżywam w rezerwacie, że jestem oddalony od swego języka, od swej rodziny, od mamy, taty, od brata, a jednak jestem tutaj, jestem wśród nich, wśród tej tradycji i coś mnie z nimi wiąże. Czarne Stopy wierzą w reinkarnację, więc zasugerowałem, że będąc na Biegu w 1992 roku miałem okazję zostać w kilku miejscach, w różnych rezerwatach po stronie kanadyjskiej czy w Stanach. Oprócz Browning miałem możliwość zostania w Pine Ridge i powiedziałem, że po prostu musi być coś z moją osobowością, z moim duchem, że jestem właśnie w Browning, a nie w Pine Ridge, czy na Alasce. Podsunąłem im myśl, że kilkadziesiąt lat temu mogłem być jednym z handlarzy, związanym małżeństwem z kobietą Czarnych Stóp, więc musi w tym coś być. Dodałem, że swoje korzenie, to, że jestem Polakiem doceniłem, zauważyłem i poznałem, będąc w Browning, wśród obcej nacji, innej kultury, wśród Czarnych Stóp. Doceniłem to, że wywodzę się z ziemi Piasta, znad morza, gdzie dominuje dorsz i mewa. Będąc w Polsce, interesując się Indianami, nie zwracałem na to większej uwagi. Wmawiałem sobie, że jestem Indianinem, starałem się wcielić różne tradycje, z których nic nie wynikało i które do niczego nie doprowadziły. W Browning mówiłem więc o swoich korzeniach, o czasach słowiańskich, o Powstaniu Warszawskim, o żołnierzach znad Bzury, o zadymach z komuną, wreszcie o Papieżu... Po prostu swoje odczucia, jak to widzę, będąc w rezerwacie i jak się do tego odnoszę, jak mnie czasami tęsknota zżera, że jestem z dala od wydarzeń, które dzieją się w Polsce, a jednak jest coś, druga rodzina, jakaś taka niewinność, która mnie trzyma pośród tego narodu.
Kiedy skończyłem, Beverly Hungry Wolf, która mnie oceniała, pochwaliła całą wypowiedź. Stwierdziła, że jestem odważny, będąc sam w college’u., że jestem przykładem dla nich, jak ważna jest tradycja ich narodu. Jestem przykładem, że obcy ludzie przyjeżdżają poznawać, jaką oni mają bogatą tradycję. Podała też przykład swego męża, Adolfa Hungry Wolfa, Niemca, który wśród Czarnych Stóp spędził wiele lat. Dodało mi to skrzydeł. Ludzie zaczęli klaskać. Potem podchodzili do mnie i ściskali ręce.
Z kolei w klasie Blackfeet Women opowiadałem o moim widzeniu kobiety Czarnych Stóp, opierając się na notatkach z wypowiedzi Beverly i Molly Kicking Woman. Przedstawiłem zarys organizacji życia kobiety sprzed dwustu lat. Porównałem ówczesne obowiązki kobiety z dzisiejszymi. Oczywiście nie nadmieniłem, że dzisiejsze Indianki nie potrafią robić na koralikach, że mają czwórkę dzieci, ciągną dwa wózki, a męża brak. Tego jednak nie powiedziałem, nie chcąc urazić kobiet, które były ze mną w klasie. Przypomnę, że byłem tam jedynym facetem. Podałem za to swoją wizję kobiety Czarnych Stóp i panie oczywiście się uśmiały. Mowa była o robieniu tradycyjnego jedzenia, fry bread, dry meat etc. Przypomniałem też jeden z aspektów, które bardzo mi się podobały. Nie tak dawno, jakieś 50 lat temu, rząd amerykański zabronił indiańskim mężczyznom żenić się z wieloma kobietami. Oczywiście dla rządu żenił się z jedną, a mieszkał z pięcioma i mówił, że po prostu przygarnął siostry swojej żony, albo że są to kuzynki. Powiedziałem, że ta idea bardzo mi się podoba i chciałbym ją wcielić w dzisiejsze życie. Kobiety się uśmiały. Na zakończenie prelekcji pokazałem koralikowe wyroby, które sam wykonałem albo przywiozłem z Polski, m.in. od Leona i Jasia ze Sztumu, od Cypriana i od Psiaka i jego żony. Pokazałem to wszystko swojej nauczycielce i studentkom, tak że był pisk, zachwyt i sapanie. Musiałem szybko zwijać sprzęt z ławki, bo byłby pozysk. Indianki są niesamowitymi sępiarami i jeśli coś im się spodoba, będą chodzić za tobą, aż wyłudzą. Musiałem więc szybko się zwijać, żeby czegoś nie stracić.
Pod koniec szkoły, na początku czerwca, było pow wow, organizowane przez College. Poprzedzała je czterodniowa głodówka, związana z Tańcem Słońca, który miał się odbyć pod koniec czerwca. Jego organizatorem był syn Bustera, Murrow Yellow Kidney. Tu zaczyna się cała historia, dlaczego tę opowieść nazwałem "Bliżej Stwórcy". Tak się złożyło, że przez trzy dni nie mogłem dotrzeć na głodówkę i dojechałem w ostatni dzień. Osoby, które brały udział w tej ceremonii, głodują wszystkie razem w szałasie potu (sweat) albo idą gdzieś w teren. Są to mężczyźni i kobiety. Byłem przygotowany na tę głodówkę, ale jakoś nie udało mi się dotrzeć, widocznie Stworzyciel, Apestetuki, tak zarządził. Zjawiłem się w ostatni dzień. Buster mnie zobaczył, oczywiście uśmiech na twarzy. Nazywają mnie tam Golden Many Hides (Dużo Złotych Skór). Przeszedłem całą sesję czterech rund. Miałem ze sobą niebieski materiał, który podarowałem Busterowi w ofierze dla duchów i przedstawiłem swoją prośbę, że chciałbym za rok tańczyć Taniec Słońca, ponieważ mam różne swoje problemy. Dodatkowym bodźcem do zrobienia tego była pewna starsza kobieta, którą nazywam ciocią, Margaret Running Crane. To ona podpowiedziała mi, że jeśli masz problemy ze sobą, ciągnące się z przeszłości, to focus yourself, just go and dance, face the Creator, czyli odsłoń się, idź i tańcz, wystaw się na Stwórcę. Zaniosłem więc do szałasu niebieski materiał, Buster przyjął go i spytał, czy mam w poniedziałek czas, bo chciałby o tym porozmawiać. W poniedziałek zjawiłem się u Bustera w domu. Poszliśmy do jego pokoju, w którym trzyma wszystkie święte rzeczy, medicine bundles etc. Tam wypłakałem mu się, bo przyszła taka chwila, kiedy powinienem postanowić, co ze sobą zrobić, czy zostać wśród Czarnych Stóp, czy wracać do Polski. Mówię mu, że chciałbym za rok tańczyć, a on mi mówi: "You’re ready this year", co mnie zbiło z tropu. O mało nie spadłem z krzesła. Dał mi do zrozumienia, że jestem już cztery lata w rezerwacie, pomagam mu przy ceremoniach i jestem gotów tańczyć już w tym roku. Zadowoliło mnie to, a jednocześnie zmartwiło, ponieważ miałem mieszane uczucia w związku z tym. Jest to poważna ceremonia, w której duch wzlatuje, wychodzi z ciebie na cztery dni i dzieją się różne rzeczy. Zbiło mnie to z tropu, bo było to jak wrzątek wylany na twarz. Chcesz się przygotować na przyszły rok, a tu ktoś mówi ci, że masz siłę, że jesteś gotów już w tym roku. Podziałało to na mnie niesamowicie. Buster poradził mi, że wkrótce się zbliża Taniec Słońca jego syna i mógłbym dwa dni głodować. Następne dwa dni przed moim Tańcem, tak aby razem były cztery dni.
Na tydzień przed Tańcem był sweat, który prowadził Buster i jego syn, w intencji powodzenia Tańca Słońca. Było sporo ludzi, starszyzna i tancerze. Wokół mnie działy się różne rzeczy. Zauważyłem, że wiele rzeczy, o których mi mówił Buster, zaczęło się sprawdzać, między innymi to, że jeśli chcesz kroczyć drogą prawdy, zrozumienia, pokoju i być dobrym dla ludzi, tym więcej problemów będzie się pojawiało wokół ciebie. I tak się rzeczywiście stało. Miał na myśli złe duchy, które usiłują powstrzymać twoje dobre kroki i pchnąć cię w tył.
Po prawie godzinnej rozmowie z Busterem, będącą dla mnie taką spowiedzią życia, w czasie której wylałem sporo łez za siebie, za to, co się działo w Polsce, co robiłem i co widziałem w czasie ostatniego pobytu zimą. Oczywiście kamienna twarz Bustera, a na koniec uścisnął mnie i poklepał. Zbliżał się sweat i powiedział, żebym przyniósł swoją fajkę, że jest pora, abym zaczął palić fajkę. Powiedziałem mu, że chciałem ją wydać w Polsce, ale osoba, której chciałem ją podarować, odmówiła. Fajka wróciła do mnie. Niestety, nie wiedziałem, co z nią zrobić. Dziadek powiedział mi, żebym przyniósł ja do sweatu, gdzie zostanie wskrzeszona do działania, czyli będzie poświęcona, tzw. blessing. Przed ceremonią dokładnie wyczyściłem fajkę, w szałasie zbiera się cała śmietanka, nadchodzi moment, kiedy wszyscy ładują faje. Buster, jego syn, tancerze, goście z Kanady, było chyba siedem męskich fajek i tyle samo kobiecych. Wszyscy ładują fajki, ja również załadowałem trzęsącymi rękami z wrażenia. Przychodzi moment odpalenia - moja fajka nie pali się... nie mogłem odpalić... Myślałem, że się spalę ze wstydu, zakopię się, wejdę w dziurę, gdzie były kamienie. Oczywiście odmówiono nade mną specjalną modlitwę, aby mi się nic złego nie stało. Leon Rattler, mój nauczyciel i przyjaciel, uspokajał mnie, bo drżałem i stopniowo podczas rund wszystko schodziło w dół. Po zakończeniu sweatu poszedłem do Bustera i spytałem, o co chodzi.
- Pamiętasz, co ci mówiłem? - odparł. - Wszystkie twoje zamiary, wszystko to, co chcesz zmienić w danej chwili przez światłą drogę, przez drogę, która pokazuje dobre cechy, która się rozwija, jest zalążek - będzie wokół ciebie tzw. obalanie przez złą energię.
Powiedział, abym się tym nie przeraził, bo to się bardzo często zdarza, nawet wśród znacznych szamanów, nawet oni są hamowani przez złe duchy. Za bardzo się więc tym nie przejmowałem, zapomniałem o tym.
Nadszedł Taniec Słońca. Udzielałem się przy jego organizacji, stawianiu obozu i ścinaniu drzewa na słup, tzw. central pool. Znowu przyszła chwila mojej próby. Dzień przed Tańcem miałem koszmarny sen. Pierwszy raz w życiu śniły mi się szczury. Byłem w Browning, w mieście i zewsząd otaczały mnie szczury. Usiłowały mnie zaatakować i pogryźć. W tym śnie starałem się uciekać, próbowałem je odpędzić, zabić je.
Nazajutrz, kiedy szło się do lasu po drzewo, złożyłem ofiarę z tytoniu i zaniosłem swój sen do Murrow Yellow Kidney, który był organizatorem tego Tańca. Wspomniałem mu, że jego ojciec powiedział mi, że mam tańczyć Taniec Słońca pod koniec lipca, obawiam się tego jednak, bo wiesz, co się stało w sweacie, fajka mi nie odpaliła, teraz ten sen ze szczurami. Pytam, co mam robić, co się dzieje wokół mnie. Dał mi do zrozumienia, że nadchodzi czas zmian w moim życiu, kiedy muszę kontynuować to, co zacząłem, czyli oczyszczać się codziennie, uwierzyć w moc i znaczenie fajki, mimo że pierwsze jej odpalenie w szałasie było niefortunne. Dodał, że skoro jego ojciec powiedział, że jestem gotów do Tańca, to tak jest i wcale nie powinienem się przejmować niepowodzeniami i mieć uszy i oczy szeroko otwarte.
Kiedy zaczął się Taniec, spotkałem na nim wielu znajomych, których nie widziałem od roku. Bardzo się ucieszyłem. Na drugi dzień, zanim nadszedł moment przekłuwania, czyli piercing, wśród mężczyzn, po stronie mężczyzn, puszczono w ruch fajkę. Kiedy się wchodzi do Sun Dance lodge pośrodku znajduje się oczywiście pal, po prawej stronie są kobiety, kapela, która gra, a po lewej mężczyźni. Podano mi fajkę i znowu jakiś pech, zła energia. Dostaję fajkę do ręki: w lewej ręce zostaje mi cybuch, a lulka w prawej. Mówię, co się dzieje? Kiedy skończyła się pieśń, oczywiście Buster mnie woła. Wstaję, ludzie się na mnie patrzą, jestem prawie jedynym białym osobnikiem na arenie. Palę się ze wstydu, chcę wkopać się byle gdzie, zaczynam płakać. Mówię, że nie wiem, co się ze mną dzieje, co się dzieje wokół mnie. Fajka rozchodzi mi się w rękach, tydzień temu nie odpalona. Tu jakieś szczury mi się śnią... I kolejny raz była modlitwa nade mną. Ustawiono mnie na przeciw pala, położono na mnie ręce i zaczęto się modlić. Później rozmawiałem z Busterem, który powiedział mi, że odmówiono modlitwę nade mną po to, żeby nic złego mi się nie stało, żeby jakieś dziwne istoty, duchy czy grzmoty, mnie nie zabiły, żebym jakiegoś dziwnego zawału serca nie dostał. Mówię mu, Buster, wytłumacz mi, co się wokół mnie dzieje. I kolejny raz powtórzył. że wkrótce mam tańczyć Taniec Słońca, że się przygotowuję i mimo że przebywa się w Sun Dance lodge, wokół danej osoby, która zmienia swój styl życia, krążą złe duchy, próbują ją zatrzymać. Nawet przy paleniu fajki. Mówi, nie przejmuj się tym, będzie wszystko dobrze.
Przez cały czas Tańca Słońca pali się ognisko. Ogień symbolizuje światło i rozbija ciemności. Światło odgania złe moce i oświetla duszę tancerza. Po całej tej historii z fajką, wieczorem podszedł do mnie jeden z wnuków Bustera i zapytał, czy nie chciałbym w nocy pilnować ognia. Zgodziłem się na to, bo stwierdziłem, że czas na retrospekcję, na przemyślenie, bycie sam ze sobą, pomodlenie się i przeanalizowanie pewnych spraw. Byłem bardzo zaszczycony tym, że mimo sytuacji, które się wokół mnie działy, powierzono mi zaszczytną funkcję pilnowania ognia. Był to rzeczywiście niesamowity dla mnie czas, bo wiele rzeczy przemyślałem, podbudowałem się psychicznie i fizycznie.
Zacząłem się przygotowywać do mojego Tańca Słońca, który odbył się 24 lipca 1997 roku. Odbyłem dwa dni głodówki. Byłem sam na sam w szałasie u Bustera, kawałek od jego domu w prerii stoi konstrukcja. Zanim wszedłem do szałasu, kolejny raz rozmawiałem z Busterem; powiedziałem, że jestem zdecydowany na głodówkę, że chcę przemyśleć, czy mam tańczyć czy nie i chciałbym go prosić o wskazówki, jak używać fajkę. Powiedział mi, co mam zrobić. Oczywiście wziąłem to sobie do serca. Dwa dni minęły spędzone w ciszy i upale. Moimi jedynymi przyjaciółmi, którzy mnie odwiedzali podczas głodówki, był piesek preriowy i konie, które ocierały się o szałas, odganiając muchy. Miałem wiele czasu do przemyślenia. Przewijały mi się przez myśli rzeczy z przeszłości, rzeczy teraźniejsze oraz przyszły Taniec Słońca, wszystko to, co się z nim wiąże, jaka to odpowiedzialność. Modliłem się i skupiałem nad tą ceremonią. Bałem się niesamowicie. Modliłem się między innymi za tych, co piją i mają problemy alkoholowe, nie tylko wśród Czarnych Stóp i wśród rodziny, przy której mieszkam, ale i za tych w Polsce, między innymi naszych znajomych, którzy używają pewnych elementów z tradycji indiańskiej, na przykład fajek, i piją, nie wiedząc, jakie są tego konsekwencje.
Po wyjściu z głodówki wróciłem do Bustera i odbyła się specjalna modlitwa, specjalne oczyszczenie wody. Odbierała mnie znajoma, której siostrzeniec rozbił się w wypadku samochodowym. Znam go dobrze - oczywiście był trochę podchmielony i w ciężkim stanie odwieziono go do szpitala. Chciała przyjechać do mnie wcześniej i powiedzieć, żebym się mocniej modlił, aby on przeżył, ale zadzwoniła do Bustera i on ją pohamował. Powiedziała mi to po wyjściu z głodówki, kiedy byłem u Bustera. I znowu wrzątek na twarz. Dałem do zrozumienia Busterowi, że jest po prostu czas na mnie, żebym tańczył Taniec Słońca. To jest jeden z powodów, dla których wchodzę do Sun Dance lodge. Powiedziałem mu, że sam miałem problemy z alkoholem i przyszedł czas, żeby po prostu prosić Stwórcę o pomoc nie tylko dla mnie, ale i dla tego siostrzeńca mojej znajomej oraz dla tych, których zostawiłem w Polsce, mających problemy z alkoholem. To mnie zmobilizowało i Buster tylko kiwnął głową, że mam motywację, żeby być tancerzem Słońca, żeby zanieść swoje prośby i zrobić poświęcenie nie tylko za to, o co ja proszę i się modlę, ale jednocześnie mieć na myśli owego młodego człowieka, który jest moim rówieśnikiem. Na dodatek spodziewał się dziecka, ma żonę z Francji. Po przejściach z jego wypadkiem, plus moje wewnętrzne sprawy duchowe, doszedłem do wniosku, że będę tańczył Taniec Słońca.

"Tawacin" nr 2[42], lato 1998, ss. 34–37.


Bliżej Stwórcy (cz. 2)

Przyjechałem w pierwszy dzień rozkładania obozowiska, w którym zastałem już Sky Hawka i znajomych z Chicago. Obóz położony był u podnóża Heart Butte w Montanie. Jak zwykle współczesny Taniec Słońca zaczyna się od robienia tak zwanych shit holes, czyli kopania dziur i stawiania toalet. Jest przy tym wiele zabawy i śmiechu, bo każdy ma inną koncepcję kopania dołu. Różne są wielkości dziury. Nie jest to znowu takie proste zadanie postawić latrynę, ponieważ trzeba stawiać tak, aby nie zwiał tego wiatr. Była środa. Postawiliśmy te latryny i wieczorem, właściwie po południu, zaczyna się Taniec Słońce, to znaczy wnosi się wszystkie offerings dla Stwórcy, czyli rzeczy, które będą używane podczas Tańca: bębny, czaszki bizonie, nowe siekiery do ścinania drzewa, liny, z których tancerze będą się zrywali i wiele innych akcesoriów, szałwię, fajki i to wszystko, co będzie potrzebne w Sun Dance lodge. Potem wszystkie osoby, które znajdują się na terenie obozowiska, staja w szeregu i gęsiego, jeden za drugim, idą na wytyczone miejsce. Jest tam wbity palik z gałęzi topoli (cottonwood). Tu będzie stał główny pal (main pole), wokół którego wszystko się toczy. Śpiewa się wtedy pieśń Tańca Słońca. Gdy cały korowód dojdzie już na miejsce, wypala się fajkę, a następnie wymierza się okrąg cyrklem, tzn. do palika przywiązuje się sznurek i następnym kołkiem robi się obwód, wokół którego będzie stało całe rusztowanie, dwanaście słupów, które jak mówią Czarne Stopy, symbolizują dwanaście miesięcy (co niektórzy mówią, że to 12 apostołów), a głównym palem, z którego zrywają się tancerze, jest Stwórca (Jezus). Następnie wieczorem, rozstawia się główne tipi Tańca Słońca i śpiewa się ostatnią pieśń, ponieważ w roku śpiewa się cztery pieśni Tańca Słońca: jesienią, zimą i wiosną, a ostatnią śpiewa się latem, na dzień przed rozpoczęciem Tańca. W tipi znajduje się jedzenie. W ogóle w tej społeczności wszystko opiera się na jedzeniu, począwszy od szałasu potu (sweat), wszelakich spotkań, polowań. Zanim się rozpocznie cała impreza, w tym dużym tipi jest jedzenie, potem odśpiewanie tej ostatniej pieśni, różne mowy, skierowane do tancerzy i ludzi, którzy będą uczestniczyli w tańcu, do pracowników, bo do obsługi Tańca potrzeba dużej rzeszy ludzi, tych, co rąbią drzewo, przynoszą chrust, zajmują się toaletami. Bacznie obserwuje się kobiety, czy nie mają akurat okresu, czy nie są na moonie, bo to koliduje z siłą tancerzy. Buster wspominał, że kobiece sprawy comiesięczne i Taniec Słońca to tak jak białe i czarne. Dwie różne energie. Tę ostatnią pieśń wykonuje określona liczba śpiewaków. Trzymają oni skórę bizona, którą po skończeniu pieśni się wyrzuca. Śpiewacy cztery razy robią zamach i rzucają ją na ziemię, blisko wejścia. Symbolizuje to, że wszystkie modlitwy, prośby skierowane do Boga, zostały wysłuchane.
Następnie osoby, które stawiają Taniec Słońca, czyli tym razem Buster Yellow Kidney, Johnny Rider i dwóch innych szamanów, siadają z tyłu tipi i ustawiają się do nich kolejki ludzi: ci, którzy chcą tańczyć, którzy chcą być przekłuwani; tak samo z kobietami. Polega to na tym, że podchodzi się do szamana z ofiarą, czyli materiałami w określonych kolorach, których używa się podczas tańca. Ja miałem biały, czerwony, niebieski i żółty. Symbolizuje to cztery wiatry. Jak zawsze przynosi się też tytoń. Kiedy jest twoja kolej, podchodzi do ciebie pomocnik szamana albo tej osoby, która stawia Taniec Słońca, i daje ci fajkę. Z nią klęka się przed człowiekiem, z którym mówisz. Określiłem to jako "spowiedź". Trzyma się te wszystkie ofiarowane materiały, na nich fajkę i tytoń, i mówi się, że chcesz brać udział w Tańcu. Jeśli ta osoba przyjmie fajkę, to znaczy, że ciebie wysłucha i masz prawo tańczenia. Ofiarowałem fajkę jednemu szamanowi, który pochodzi z rezerwatu Kainów (Blood) ze Standoff w Kanadzie. Przyjął ją i rozmawiałem z nim przez dobrą godzinę. Za mną czekało dużo ludzi, tak więc cała ceremonia składania ofiar i tych rozmów kwalifikacyjnych trwała do późna. W rozmowie wylałem wszystko, co kotłowało się we mnie, co było stłumione, co chciałem z siebie wyrzucić. Powiedziałem mu dlaczego chcę tańczyć, między innymi wspomniałem o tym siostrzeńcu mojej znajomej, który po pijaku wracał z imprezy i miał wypadek. Lekarze dawali mu 48 godzin, właśnie wtedy, gdy zaczynał się Taniec. Gdy wszyscy ludzie zaoferowali fajkę i odbyli rozmowę, przywódca stowarzyszenia Dzielnych Psów (Crazy Dogs), którym jest Leon Rattler, wyznaczał myśliwych (hunters) na poranne polowanie na drzewo. I tutaj walnął we mnie niesamowity speed, bo Leon wybrał mnie jako jednego spośród nich. Zanim brzask ukazał się nad obozem, Leon przyszedł rano do namiotu i zapukał:
- Golden Many Hides, are you ready?
Wstałem i poszedłem z nim. W ten sposób zebraliśmy całą ekipę myśliwych. Było siedem osób, wśród nich Sky Hawk i ja. Wybraliśmy się do miejsca, w którym znaleziono drzewo. Przy nim odbywa się specjalna ceremonia. Co ciekawe, zamiast tego drzewa, które znaleziono już trzy tygodnie wcześniej, wybraliśmy inne drzewo. Zanim weszliśmy do lasu, oczyszczenie szałwią i modlitwa. Wchodzimy w las i okazuje się, że jest lepsze drzewo. Z kory tamtego drzewa, co miało być palem, wychodziły różne rzeźby, bizona, niedźwiedzia, atak wojownika na niedźwiedzia... Tak więc było to niesamowite drzewo. Po chwili ktoś krzyknął, że znalazł lepsze drzewo. Usiedliśmy więc w kręgu, z czterech stron świata rozpalono małe ogniska, na które położono sweet grass. Wypaliliśmy fajkę i każdy z nas miał opowiedzieć historię ze swego życia. Pewien młody chłopak, opowiadał historię o grze w koszykówkę, jak go Stwórca wyciągnął z opresji, żeby nie złamał nogi. Sky Hawk zwierzał się z tego, co zaznał w Europie. Gdy przyszła kolej na mnie, wyznałem to, co leżało mi na sercu, po co tu jestem, po co tańczę i co zamierzam robić. Wielu z nas bardzo się wzruszyło. Wiedzieliśmy, że od tego momentu zaczyna się już poważna gra, właśnie "bliżej" Stwórcy.
Po znalezieniu drzewa, zostało ono przewiązane czerwonym materiałem, pod który wetknięto sweet grass, aby je oznaczyć, bo wkrótce drzewo, które uważa się "wroga" (enemy), zostanie zabite. Zanim wróciliśmy do wioski, zatrzymaliśmy nad małym jeziorkiem. Była może siódma rano. Mgła się snuła po tafli jeziora. Były dwa czy trzy żeremia bobrowe i zrywaliśmy gałązki wierzby (willow), żeby zrobić z nich przepaski, korony (wianki) na głowę z liśćmi i rózgi. Kiedy wróciliśmy do wioski, ludzie krzątali się już wokół tipi i przyczep. Było około dziewiątej.
Zaparkowaliśmy samochód w dole rzeki i ubraliśmy się ponownie w akcesoria, zrobione nad jeziorem. Kierowaliśmy się do głównej bramy, którą słońce wpada do altany, zaznaczonej gałęziami z wierzby, wbitymi w ziemię. Przez tę główną bramę wchodziliśmy na teren altany z okrzykami podziękowań. Znów takie emocje, że popłakałem się. Ludzie, którzy na nas patrzyli, zaczęli wydawać okrzyki, a potem śpiewać kolejną pieśń Tańca Słońca. Kiedy dobiegła końca, a my doszliśmy do dwóch osób, które stawiały Taniec Słońca, i powiedzieliśmy, że enemy zostało znalezione i tylko trzeba je uśmiercić. Siedliśmy w kręgu, gdzie wyznaczono miejsce na wkopanie pala, wypaliliśmy fajkę, a po tym zaczęliśmy kopać główną dziurę pod słup. Inni ludzie zajęli się kopaniem dziur pod 12 pali na obwodzie. Zajęło to może dwie godziny.
Później wszyscy ludzie udali się samochodami do miejsca, w którym znajdowała się topola (cottonwood). Nikt nie może wyprzedzić samochodu, który ciągnie przyczepę do przewożenia drzewa. Znowu wszyscy sznurkiem jadą za samochodem, w którym znajdowali się wszyscy myśliwi, między innymi ja i Sky Hawk. Przy podjeździe pod górkę, znów jakiś pech, bo odczepiła się przyczepa. Pękły łańcuchy. Samochody się zatrzymały, nastąpiło oczyszczanie wszystkiego, kół, silnika, ludzi. Wypalenie fajki. "Boże — pomyślałem — czy to nie jest spowodowane mną, moim pechem, jaki miałem w przeszłości, w szałasie i podczas Tańca, kiedy fajka mi się rozeszła?" Buster dał kolejny raz do zrozumienia, abyśmy się nie przejmowali, bo Stwórca daje nam znać, żebyśmy byli opanowani, że za bardzo to przeżywamy i musimy się uspokoić. Cały korowód ruszył więc dalej.
Dojechaliśmy do miejsca, w którym stało drzewo. Kolejny raz rozpalono ognisko, kolejny raz w tych samych miejscach. Ja rozpalałem swoje, ponieważ to myśliwi byli przy drzewie. Położyliśmy też sweet grass i wypaliliśmy fajkę. Znowu mowy ludzi, po co to robią, dlaczego, jaki to ma sens. I moment główny — symboliczne zabicie drzewa. Zanim to nastąpiło, oczyszczono dwie siekiery nad sweet grassem. Jeden z moich znajomych miał strzelbę. Oddał symboliczny strzał w górę, że drzewo zostało zabite. Zanim mężczyźni zabiorą się do ścięcia drzewa, cztery razy pozoruje się uderzenie, po czym zaczyna się rąbać. W tym czasie śpiewa się kolejną pieśń, a kiedy drzewo się przewraca, wszyscy ludzie krzyczą i wyją, tak jakby wróg został zabity. Potem wróg jakby się wskrzesza w pomost do Stworzyciela. Drzewo zostało zrąbane i Buster powiedział, że każdy z uczestników powinien wziąć kawałek liścia, szczapy czy drzazgi z tego pala, który symbolizuje miłość i pokój po zabiciu właśnie wroga. Nie wiem, to sprawa filozoficzna. Kilka minut temu był wrogiem, a teraz przyjacielem, pomostem do Boga. Kawałki tego drzewa symbolizują pokój i nadzieję na następny rok, aż do następnego Tańca. Mężczyźni chwycili drzewo, wśród nich moja skromna osoba, i przenieśli na przyczepę. Zanim korowód ruszył do wioski, ścięto też wiele drzewek brzozy i gałęzi topoli do osłony altany przed promieniami słońca. Tego musi być dużo, cała góra gałęzi.
Korowód rusza do wioski. Tutaj kolejna ceremonia, bo wóz wjeżdża na plac i zdejmuje się drzewo na kozły, specjalne podpórki, aby nie leżało na ziemi, jego koniec obwiązuje się czerwonym materiałem, pod który wsadza się sweet grass i tytoń. Czerwony materiał symbolizuje krew. Tytoń i sweet grass podarowuje się matce ziemi. Potem przywiązuje się liny, z których tancerze będą się zrywali. Drzewo z końcem w kształcie Y zostaje oczyszczone z gałęzi i liści. W tym miejscu schodzą się wszystkie tyczki z góry. Po odśpiewaniu kolejnej pieśni, drzewo wstawia się do wykopanego dołu. Jedna grupa jest przy głównym słupie, druga przy linach. Ludzie z linami rozchodzą się w cztery strony świata. Kolejna grupa zakopuje to drzewo. Po wkopaniu drzewa, wykonuje się całą altanę Tańca Słońca, zwaną też areną. Wkopuje się 12 pali, a każdy z nich ma koniec w kształcie Y, do czego przywiązuje się poprzeczne tyczki. Na ich końcach przywiązuje się kolorowe flagi, z każdej strony świata inne kolory, które jak w buddyzmie, są ofiarami i zanoszą modlitwy do bogów, poruszają Dziadków, Babcie, Matkę Ziemię i Stwórcę. Całą altanę skończyliśmy wieczorem i wtedy następuje uroczyste wejście. Wszyscy tancerze i tancerki, znowu jeden za drugim, wchodzą do środka. Trzeba obejść altanę dokoła. W czterech miejscach stoją ludzie ze sweet grassem i zanim się wejdzie, trzeba się okopcić.
Wszedłem do altany z fajką i wszystkimi przyborami na te cztery dni i czułem, że coś się stanie ze mną. Nie wiedziałem, jaki stąd wyjdę. Dziś rano przestałem jeść i pić. W środku pali się ognisko. Tancerz prowadzący (head dancer) rozlokowuje tancerzy. Każdy ma swoje miejsce. Jest czwartek wieczór i zaczęliśmy tańczyć. Skończyliśmy może o trzeciej nad ranem. Poszliśmy spać.
W piątek rano o świcie zaczyna się właściwy Taniec. Zaczyna grać kapela i wszystko budzi do życia. Pamiętam, że nie mogłem się skoncentrować, wszystko przewijało mi się przez umysł, moje życie w Polsce, począwszy od podstawówki, przez szkołę średnią, wszystkie zloty, moja cała rodzina, znajomi. Wszystkich miałem przed oczami, nie mogłem się skoncentrować, nad tym, gdzie jestem i co tu robię. To było jakby uderzenie młotem w moją jaźń. Co chwilę wokół nas chodził główny tancerz i mówił Stay focus, stay focus, focus on the main pole. Po prostu tańcząc, trzymając gwizdek w ustach, trzeba cały czas patrzeć na słup, który symbolizuje pomost do Stworzyciela. Miałem koronę z szałwi, którą zrobiła mi ciocia, Margaret Running Crane, naramienniki i opaski na nogi, też z szałwi. Co jakiś czas są przerwy, 5-10 min na odpoczynek dla tancerzy i kapeli, żeby nie zajechała się na śmierć. Można wtedy pogadać z towarzyszami, którzy są przy tobie, ktoś zapali fajkę czy papierosa. Później znowu taniec. Piątek był dla mnie ciężkim dniem. Czułem, jakbym wychodził z siebie, to znaczy wydobywał się z syfu, zaszufladkowania, tragedii, malign, które przechodziłem w dotychczasowym życiu. Czułem, jakby coś się ze mną działo. W piątek wieczorem poczułem, że jestem spragniony. Zawołałem Leona Rattlera, który pilnował ognia i który był jakby moim łącznikiem z obozem, gdzie byli moi znajomi i rodzina, która mnie przyjęła do siebie. (Przez cztery dni Tańca tancerze właściwie nie opuszczają altany, tylko idąc za potrzebą fizjologiczną. Wychodząc z altany, trzeba dokładnie zakryć się kocem przed światłem. Idzie się do shit holes, które wcześniej samemu się kopało. Dwie latryny przeznaczone są wyłącznie dla tancerzy, kobiet i mężczyzn. Prowadzi cię specjalny "przewodnik". Z kocem udajesz się, zakryty niczym Arabka, do miejsca przeznaczenia. Wracając do altany, oczyszczasz się szałwią.) Spytałem go, czy chłopak żyje. W piątek wieczorem Leon przyszedł i przyniósł papierosy miętowe, które dają lekką ochłodę dla ust. Powiedział, że chłopak żyje.
W sobotę rano znowu obudził mnie gwizdek. Gwizdek, bęben - wstajesz i znowu zaczynasz tańczyć. Do południa w sobotę byłem silny, od południa, słońce waliło wtedy niesamowicie, zacząłem odpływać, to znaczy czułem, że już nie mam władzy nad nogami. Same tańczą, ręce same pracują, gwizdek sam gwiżdże. Dwa-trzy razy myślałem, że upadnę. Myślałem, że wyjdę z ciała, myślałem, że się przewrócę. W momencie kiedy poczułem, że jestem słaby, złe duchy, jak zawsze, zaczęły mi walić po mózgu, czy czasami nie wyjść z altany, czy tego nie skrócić, po co ja to robię, po co ja tu jestem, cierpieć? Po co i dlaczego? Myśli te podsuwały mi złe duchy, bo dwóch tancerzy wymiękło w sobotę po południu. Jeden okazał się diabetykiem, drugi po prostu zemdlał. Jest to bardzo niekorzystne dla pozostałych tancerzy, którzy to widzą. Takie myśli przewijały mi się przez mózg, czy ja to wszystko przetrwam, czy przeżyję tę męczarnię, katorgę dla ciała, ale nie dla duszy. Jestem tutaj dla Stwórcy, dla ludzi, którzy potrzebują pomocy, dla chłopaka, który leży w szpitalu, dla tych, którzy mają kłopoty z alkoholem, nie tylko w rezerwacie, czy wśród moich znajomych w Detroit, ale również w Polsce, wśród moich znajomych, którzy mają fajki, a nie wiedzą jak się z nimi obchodzić, kładą je na ziemię, a na dodatek jeszcze piją. Odpychając te myśli wyjścia z altany, a było to niesamowite przejście i kiedy już praktycznie padałem na kolana, w tym momencie na gwizdek usiadł konik polny i był ze mną przez całą jedną pieśń. Poczułem wtedy, jakby nowe siły powstały we mnie. Już po zakończeniu Tańca Buster powiedział mi, że konik polny (grasshopper) w kulturze Czarnych Stóp jest kimś świętym, jest posłańcem (messengerem). Tak jak orzeł ma swoją rolę w tej społeczności, każde zwierzątko, nawet piesek preriowy, który używany jest jako święta rzecz w medicine bundle, tak i konik polny ma swą świętą funkcję i rolę. Powiedział, że mnie pobłogosławił, dał mi moc i siłę, i rzeczywiście tak było, bo poczułem moc w nogach, co jest bardzo istotne.
Snów jako takich nie pamiętam w altanie, od czwartku do niedzieli, bo spałem jak zabity, ale ten znak z konikiem polnym dał mi wiele do myślenia.
W sobotę po południu tancerze zrywali się. Wieczorem kolejny raz ciągnęli czaszki dookoła altany. Krew się nie leje, tylko jest ten niesamowity odgłos, kiedy skóra pęka na piersi czy plecach. Przy zachodzie słońca tancerze ciągnęli czaszki, których jest osiem, a czasami i trzynaście dookoła, biegną wraz z pomocnikami, którzy biegną dodając im otuchy. Jeśli tancerz nie zerwie się przy jednym okrążeniu, to albo biegnie jeszcze raz albo staje przed główną bramą i pomocnicy (pomocników jest tylu, ile czaszek, jeśli ktoś ciągnie osiem czaszek, miał ośmiu pomocników), którzy z nim biegli, przytrzymują czaszki, a on stara się od nich uwolnić. Skóra pęka i tancerz wbiega na środek placu. Jest to witane okrzykiem przez innych tancerzy.
Zauważyłem, że Taniec Słońca jest inaczej odbierany, gdy jesteś wśród gości, wśród zaproszonych, z rodziną, czyli obserwatorem, a inaczej gdy jesteś tancerzem. To wszystko inaczej wygląda. Nie widzisz tych wszystkich rzeczy, gdyż patrzysz na pal przez te cztery dni. Przebiegają ci wszystkie złe myśli, ale i dobre uczynki. Koncentrujesz się na tym, po co tu przyszedłeś. Prosisz Stworzyciela o pomoc, związaną z siłą, żebyś przetrwał do następnego roku. Gdy się jest tancerzem Słońca, to właściwie cztery razy trzeba to przejść, cztery lata, co roku. Tak więc pierwszy Taniec mam już za sobą. Jak jestem do tego nastawiony? Zupełnie inaczej niż przed pierwszym. Wiem już, co mnie czeka, jaki trud do pokonania, a jednocześnie radość, jaka następuje, kiedy wychodzisz z altany. Tancerze, z którymi byłeś w środku automatycznie stają się twoimi braćmi i siostrami i w ciągu roku, gdy potrzebujesz pomocy, nie mają prawa ci odmówić. Już się spotkałem z serdecznością, gdy spotykam w Browning na ulicy swoich braci czy siostry. Każdy oferuje ci miejsce, papieros, kawę, co ci trzeba. To jest niesamowite.
Wracając jeszcze do soboty, kiedy konik polny usiadł mi na gwizdku. Notabene, gwizdek ten jest zrobiony z kości polskiego orła, które , przed wyjazdem do Stanów dostałem od Miśka, który pracuje w wolińskim zoo. Dostałem od niego w prezencie wyprawiony łeb bielika, szpony i kości plus pióra. Z tego wszystkiego został mi tylko jeden szpon i gwizdek. Po zakończeniu Tańca Słońca głowę orła podarowałem Busterowi w czasie ogólnego rozdawania (give away), w podziękowaniu za wszystko, co dla mnie zrobił. Nie wiedziałem, jak go obdarować za to, co zyskałem po Tańcu Słońca, że mi to umożliwił, że byłem jednym z tancerzy. Wywołało to podziw wśród Indian. Byłem dumny, radosny, że mogłem mu przekazać polską energię w postaci orła.
W czasie Tańca odprawia się różne ceremonie: kogoś się uzdrawia — ty tańczysz; komuś nadaje się imię — ty tańczysz; ktoś bierze ślub — ty tańczysz. Jest to coś niesamowitego, wiele imprez dzieje się w tym czasie. W ceremonii uzdrawiającej mego przybranego ojca w Ameryce, Williama Goat Running Crane, podwieźli go na wózku inwalidzkim do głównego pala i cała rodzina, wnukowie, córki, no część rodziny, bo cała liczy może 1500 osób, tyle samo co wioska Tańca Słońca. Wszyscy byli wokół pala. Podziałało to na mnie niesamowicie, tak że się skóra jeży. Wtedy można wyjść z kręgu tancerzy. Przez cały czas tancerze są oddzieleni od gości, czyli od świata zewnętrznego, takim małym płotem, zrobionym z gałęzi wierzby. Wyszedłem z tego ogrodzenia i tańczyłem razem z nimi. Włożyłem Willie’mu na głowę swoją koronę z wierzby i wróciłem do kręgu, tańcząc dalej bez korony. Działo się to w niedzielę, pod koniec Tańca.
Zakończenie mocno się przeciągało, ludzie wyli za wodą. Ja też miałem pragnienie jak cholera, ciężko było, strasznie ciepło. (W nocy z kolei, jak to w Montanie na pustyni, bardzo zimno, -20° . Miałem śpiwór, do tego koc i jeszcze wełniany płaszcz angielski z II wojny światowej.) Jeden z moich znajomych, który obsługiwał Taniec, przyniósł specjalne ziele do żucia, które daje trochę ochłody dla gardła, bo jest ono wyschnięte na pieprz. Pomyśl, cztery dni trzymać gwizdek w zębach i dmuchać przy temperaturze 30–40 stopni, kiedy ci barki palą, cały brzuch, twarz. Nie czujesz już tego. Spalony byłem jak czekolada. Poza tym jest też grupa ludzi z fajkami, która chodzi wokół tancerzy i oczyszcza ich specjalną mieszanką wielu różnych ziół, tzw. Sun Dance smudge. Ma przepiękny zapach i powoduje orzeźwienie. Ludzie obserwują wszystkich tancerzy, ich zachowanie, ruchy, grymasy na twarzy. Kiedy już upadałem, kiedy konik polny usiadł mi na gwizdek, podeszli do mnie i okopcili mnie, dodając sił.
Kiedy więc ludzie wyli za wodą, Buster przekazał wszystkim mądre słowa. Stwierdził, że cztery dni poświęcenia, męczarni to jest nic w porównaniu z tym, co Bóg nam daje, całe 365 dni; to, że żyjemy, że mamy co jeść, że mamy wodę. Po Tańcu Słońca nabieramy przez to szacunku do jedzenia i wody. Przypomniały mi się wtedy przykazania, których uczyłem się na lekcjach religii w Gdańsku: umiarkowanie w jedzeniu i piciu. Ludzie biorąc do ust wodę i jedzenie przez cały rok, nie zdają sobie sprawy, jaki to jest boski produkt. Po czterech dniach Tańca czy głodówki, człowiek nabiera szacunku, jaki ten produkt jest ważny dla naszego ciała.
W ostatni dzień, zanim wyszedłem z altany, marzyłem o smaku arbuza, że jak wyjdę, to od razu ulokuję swoje zwłoki w okolicznej rzeczce, która przepływała koło obozu.
Taniec Słońca to wielkie święto, niezwykłe wydarzenie. Ma wiele znaczeń. Na przykład to, że spotykasz znajomych, których przez cały rok nie widzisz i czujesz się w tej społeczności przepięknie. Nie ma przemocy, nie ma chamstwa, kłamstw, pijaństwa, narkomanii, nie ma zdjęć, fotoreporterów. Po prostu jest spokój. Ludzie się szanują i kochają. To są tylko cztery dni, a co by było, gdyby taki był cały rok...
Gdy wyszedłem z altany, od razu zapytałem, czy ten chłopak żyje. Powiedziano mi, że tak. Mało tego, lekarze stwierdzili, że cudem z tego wyszedł. Żyje do dziś, widziałem go niedawno. Jeździ na wózku, nogi ma sparaliżowane. Na pewno coś zrozumiał, coś dotarło do niego. Po zakończeniu Tańca nastąpiło jedzenie. Oczy chcą wszystko zjeść, wszystko wypić, ale tego nie da się zrobić. Zaspokoiłem się kawałkiem arbuza i szklanką wody. Rzuciłem się do okolicznej rzeczki. Niesamowite odczucie. Czułem się, jakbym parował. Mgła angielska dobywała się ze mnie. W trakcie jedzenia jest rozdawanie. Miałem sporo prezentów, bo to był mój pierwszy Taniec Słońca i obdarowałem wielu ludzi. Podszedł do mnie Leon Rattler, albo Sky Hawk, już nie pamiętam, położył mi rękę na ramieniu i powiedział:
- Wiesz, że byłeś pierwszym Europejczykiem, który brał udział w Tańcu Słońca, stawianym przez Bustera?
Dopiero po chwili to do mnie dotarło.
Po Tańcu, w poniedziałek i wtorek były dwa sweaty po osiem rund. Powinny być przez cztery dni, ale zrobili w dwa dni, za to po osiem rund, żeby duch powrócił do ciała, żeby pożegnać ducha bizona i pozwolić mu odejść na wieczne łowiska, aby sprowadził deszcz na ziemię, i żeby w następnym roku powrócił do nas.
Potem pięć dni odpoczywałem. Spałem i piłem. Piłem i spałem. Kiedy wychodziłem z altany, przypomniały mi się słowa jednego z tancerzy. Powiedział on, że kiedy wyjdziesz stamtąd, zaraz będziesz chciał wrócić. To moment, kiedy jesteś sam ze sobą, sam na sam ze Stwórcą, modląc się 24 godziny na dobę. I rzeczywiście tak było. W niedzielę skończył się Taniec, a już w poniedziałek wieczorem zacząłem wyć, płakać, miałem dreszcze, skóra się jeżyła, że wszystko się skończyło. Po Tańcu masz niesamowite odczucie, taka błogość, miłość w środku, spokój. Chciałem to jak najdłużej utrzymać, nie chciałem tego utracić. Wiedziałem, że to uczucie musi mi wystarczyć na kilka miesięcy. Od tamtego czasu moje życie się zmieniło. Wielokrotnie jeszcze miałem maligny i dawałem sobie wtedy do zrozumienia, że nie powinienem się przy byle błahostce załamywać, bo jestem Tancerzem Słońca... Cztery dni roku będę oddawał Stwórcy w zamian za radość i pokój w wysłuchaniu próśb.
Myślałem, aby pojechać do pracy w Detroit albo do Polski. Zarezerwowałem już bilet, ale miałem tragiczny sen, że byłem w Polsce i śniło mi się, że byłem pijany, widziałem butlę wódy w dłoniach mojego przyjaciela i jednocześnie fajkę. Po tym śnie zadzwoniłem do agencji turystycznej i odmówiłem bilet.

Bartosz Stranz

"Tawacin" nr 3[43], jesień 1998, ss. 16–21

powrót do strony głównej

napisz do autora