Ciągle żyję
i dziczeję
list z 4 sierpnia
Witajcie!!
Najpierw suplement do poprzedniego sprawozdania. Co do dziczenia: kiedy jedziemy
na wykopki, wskakuję w spodnie, ale zamiast plecaka pakuję rzeczy do awayu,
to taka chusta, w której nosi się wszystko, od ziemniaków po dzieciaki. Nadmienię
nieskromnie, że chusta została zrobiona ręcznie, z wyszytym moim imieniem :-)))))
Drugi suplement - polityczny. Pisałam o Toledo, nowym prezydencie Peru. Otóż
zaraz na początku zrobił coś zupełnie niesamowitego. Wszyscy prezydenci, dyktatorzy,
wcześniej wicekrólowie Ameryki Łacińskiej zaczynali rządy od uroczystej Mszy
Świętej. A co zrobił Toledo? Pojechał do Machu Picchu i uroczyście spalił mesa
dla Matki Ziemi!!!!!!!!
Pisałam Wam o wyprawie do ruin miasta putuku. Nie napisałam, że przy okazji
mieliśmy nadzieję zobaczyć antawaya. Wiecie, co to jest? Nie? Naprawdę?! Ojej,
a taką miałam nadzieję, że ktoś mi powie, co to takiego... ;-P A poważnie: z
opisu sądząc, jest to coś w rodzaju nisko przelatującego bolidu, świeci jak
gwiazda, leci i szumi. Tyle, że z bolidów z zasady nie wyłażą postacie o kocich
twarzach molestujące ludzi. Nawiasem mówiąc podobno dawniej nie napastowały
ludzi, od niedawna zrobiły się takie wredne. Ja tego nie widziałam, wiec nie
wiem, co to jest, ale to nie jest opowiastka jednego człowieka, to samo opowiadają
ludzie z całego półwyspu. I boją się wychodzić nocą z domu....
A poza tym jest fajnie. W środę mieliśmy święto, urodziny Karen, tańczyłam praktycznie
bez przerwy od siódmej (wieczór) do wpół do jedenastej :-)) W domu naprzeciwko
też była zabawa, ale nie mogliśmy się połączyć w jedną, z dwóch powodów: oni
się bawili przy muzyce łup-łup rodem ze Stanow Zjednoczonych, my przy muzyce
boliwijskiej. No i tam bawiła się sama śmietanka towarzyska Copacabany, prawie
sami wojskowi, a u nas prawie sami Indianie, z wyjątkiem czterech osób, no trzech
i pół, bo ja już jestem pół Ajmara :-) Wprawdzie nie było nikogo z Achakachi,
no ale sami rozumiecie... ;-))))
Ten tydzień to Feria de Copacabana, święto głównie religijne, ale zjeżdżają
się nie tylko pielgrzymi, przyjeżdża cała kupa handlarzy (głównie z Peru, które
jest przecież o rzut kamieniem). Mam nadzieję kupić wreszcie strój Indianki
Ajmara i przestać chodzić w pożyczonym :-)
Zapytano mnie o tutejsze rośliny lecznicze. Uff. Oczywiście, kiedy się idzie
przez wzgórza z don Eusebio, to dochodzi się do wniosku, że co druga roślinka
jest lecznicza bądź trująca. Ale przejdźcie się po polskiej łące z kimś znającym
się na ziołach i wyjdzie na to samo. Poza tym ciągle chodzi mi po głowie pytanie,
czy rośliny lecznicze tutaj mają te same właściwości w innych strefach klimatycznych...
Roślinka, której dobroczynne działanie poznałam na własnej skórze, jest coa,
tutejsza odmiana mięty. Przy przeziębieniach herbatka z coa faktycznie stawia
na nogi.
Ciekawostką przyrodniczą jest tuna, to rodzaj kaktusa o przepysznych, słodkich
owocach. Dowcip polega na tym, że żeby zasadzić tunę, nie można tak po prostu
wsadzić nasionka w ziemię, nie urośnie. Trzeba zjeść owoc (je się razem z pestkami),
a potem w miejscu, gdzie chce się mieć kaktus, zrobić... no wiecie co. Substancje
pobudzające nasiono do rozwoju znajdują się tylko gdzieś w przewodzie pokarmowym...
A co u Was? Mam nadzieję, że nikogo powódź nie zalała???
Na koniec apel propagandowy ;-) Dochodzą do mnie słuchy, że jakieś dziady planują
poprowadzenie gazociągu przez Beskid Niski. Te sprawozdania czyta dużo ludzi,
słuchajcie, zróbcie coś!! Ja tu w Boliwii mogę najwyżej obgryzać paznokcie ze
zdenerwowania, ale Wy tam w Polsce możecie przeciwdziałać!!! Jeśli mi zniszczą
najpiękniejszy kawałek Polski, to zostaję na stałe w Boliwii!.... Tu jest jeszcze
trochę dzikiej przyrody...
pozdrawiam dziko i serdecznie
Stasia
powrót
do strony głównej
list następny