ARCHIWUM TAWACINU, nr 4[52], zima 2000, ss. 46-48. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl

Agata Wąsowska
Przyjaciel Indian w obliczu ich obecnych problemów

Po przeczytaniu artykułu Dariusza R. Kachlaka "Czy Indianie mają w Polsce przyjaciół?" ("Tawacin", nr 2[50], lato 2000), postanowiłam i ja napisać, co rozumiem przez pojęcie "przyjaciel Indian". Co to znaczy w moim rozumieniu - Polki studiującej w USA - być przyjacielem Indian w Ameryce?

Przebywając przez trzy miesiące w sercu państwa Indian Nawaho, w Window Rock, w stanie Arizona, miałam okazję obiektywnie spojrzeć na sytuację dzisiejszego przeciętnego Indianina. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że parę miesięcy to zbyt mało, żeby zapoznać się z tak obszernym tematem, ale nawet ten kilkumiesięczny pobyt dał mi pewien obraz (wizerunek) Indianina u progu XXI wieku w USA.

Mogłam również określić, jaki był stosunek Nawahów do mnie, kiedy mówiłam im, że jestem i chcę być ich przyjacielem. Zastanawiałam się nie raz, jak oni sami definiowali słowo przyjaciel i czy ich definicja jest zbieżna z moim rozumieniem tego słowa. Nigdy nie zapomnę zdziwionych twarzy niektórych Nawahów, gdy przedstawiając się, mówiłam, że jestem z Polski. Zdziwienie, a jednocześnie zainteresowanie i szacunek malowało się na ich twarzach. Jak Polka może mieć jakiekolwiek pojęcie o byciu przyjacielem Indian? Zdziwienie było ogromne, że ktoś z tak odległego dla nich kraju Europy Wschodniej przyjechał zobaczyć, jak oni żyją, z jakimi problemami borykają się na co dzień. Każdy Nawaho był mile zaskoczony, że ktoś się nimi interesuje i chce przekazać światu wiadomości o ich obecnym życiu codziennym, życiu ze wszystkimi plusami i minusami.

Mając także na uwadze wywiad z Markiem Maciołkiem (w tym samym numerze), w którym zastrzegł sobie, że "Tawacin" jest nie tylko pismem przyjaciół Indian, ale pismem poruszającym tematy ludów tubylczych na całym świecie. Myślę, że można tutaj rozszerzyć pojęcie "przyjaciela Indian" na pojęcie "przyjaciela ludów tubylczych". Podzielam ten punkt widzenia, gdyż uważam, że problemy innych grup tubylczych na całym świecie są niewątpliwie zbieżne z problemami Indian.

Jak wynika z moich obserwacji, Indianie nie rezerwują sobie określenia "przyjaciel" tylko dla wybranych przez siebie osób. Ich przyjacielem może być dosłownie każdy, kto swoją działalnością, postępowaniem, wierzeniami i codziennym zachowaniem daje świadectwo, że to, co indiańskie (tubylcze) jest bliskie jego sercu. Może to być ktoś, dla kogo najważniejszą troską jest troska o ziemię, naturę, ochronę środowiska naturalnego. Czy też ktoś, kto darzy respektem starszych ludzi. Ktoś, dla kogo kodeks etyczny jest esencją życia.

Niestety, zbyt często słowo "przyjaciel" używane jest bezmyślnie, tylko dlatego, że ładnie brzmi. Tylko dlatego, że wzbudza ono sympatię i stwarza powierzchowne więzy braterstwa. Według mnie nazywanie się "przyjacielem Indian" do czegoś jednak zobowiązuje. Nie ogranicza się tylko do przeczytania kilku najsłynniejszych publikacji na ich temat czy pojechaniu co roku na pow wow. Bycie przyjacielem Indian zobowiązuje, moim zdaniem, przede wszystkim do szerzenia rzetelnej informacji na ich temat. Zobowiązuje do działania, bycia aktywnym w ich imieniu. Działania w szerokim tego słowa znaczeniu. Czy to działania na rzecz fundacji sponsorujących indiańskie dzieci w rezerwatowych szkołach podstawowych i liceach, czy chociażby (co może niektórym wydać się nieco banalne) działania polegającego na rozdawaniu ulotek mówiących o sytuacji indiańskich matek samotnie wychowujących dzieci w rezerwatach. Czy też wreszcie na ochotniczej pracy na rzecz Indian w placówkach skupionych w rezerwatach i poza nimi. Dla mnie osobiście podstawą i kwintesencją bycia przyjacielem Indian jest służenie im moim rzetelnym słowem i piórem.

Oczywiście dla "białego" prawdziwego przyjaciela Indian zafascynowanie i zainteresowanie tubylczą kulturą pokrywa się jednocześnie z głębokim przeświadczeniem i wiarą, że wszelkie działania w ich imieniu mają zarówno dla nich, jak i dla nas głęboki sens. Sens zawarty w naszej działalności opartej na wartościach, według których oni żyją na co dzień i według których my, jako ich przyjaciele, żyjemy (staramy się żyć). Niestety dla przeciętnego mieszkańca globu zafascynowanie jest często mylone lub co gorsza - utożsamiane z interesowaniem się wszystkim, co indiańskie (tubylcze).

Przebywając w środowisku Indian Nawaho, wielokrotnie miałam okazję przekonać się, że w ich świadomości i rozumieniu słowo "przyjaciel" ma bardzo ważne znaczenie. Przyjaciel często utożsamiany jest z bratem czy siostrą. Traktowany jest on (ona) jako członek rodziny. Darzy się go dużym zaufaniem i sympatią. Zaprasza na różnego rodzaju rodzinne przyjęcia, zabawy, zebrania, spotkania towarzyskie, na których podejmuje się ważne dla rodziny i środowiska decyzje. Więzy przyjaźni są w wielu przypadkach więzami na całe życie, w doli i niedoli. Zwłaszcza w niedoli.

Zarówno dla mnie, jak i dla Indian, o czym miałam okazję przekonać się, żyjąc wśród Nawahów, przyjaciel to także ten, a może przede wszystkim ten, kto mówi prawdę. Nawet, a może zwłaszcza w momencie, gdy jest ona okrutna i trudno nam się z nią pogodzić. Uważam, że będąc przyjacielem Indian, powinniśmy wszelkim drogami dążyć do ujawnienia prawdy o problemach, z jakimi borykają się oni obecnie. A prawda o ludach tubylczych, prawda o ich obecnej sytuacji, nie zawsze wychodzi na światło dzienne, nawet w tak wolnym kraju, jak Ameryka. Z różnych względów, personalnych, politycznych czy jeszcze innych, nikt specjalnie (może za wyjątkiem antropologów czy zapalonych działaczy) nie chce, boi się czy co gorsza - wstydzi się z różnych powodów mówić o obecnej sytuacji ludów tubylczych na wszystkich kontynentach. Nie od dziś bowiem wiadomo, że sytuacja tubylców jest niewesoła. Najgorsze jest jednak to, że w czasach, gdy życie codzienne przeciętnego mieszkańca naszego globu staje się z dnia na dzień o wiele wygodniejsze i pod wieloma względami lepsze, sytuacja ludów tubylczych przybiera odwrotny kurs.

Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że o wiele łatwiej jest być przyjacielem Indian w USA niż w Polsce. Głównie dlatego, że tubylców można praktycznie znaleźć w każdym amerykańskim stanie. Ponadto dostęp do wszelkiego rodzaju informacji, źródeł na ich temat jest o wiele bogatszy tutaj niż gdziekolwiek indziej na świecie. Poczynając od milionowych publikacji na ich temat, fundacji, organizacji, stowarzyszeń nieustannie działających na rzecz Indian, a kończąc na magazynach, czasopismach, stronach internetowych, stacjach telewizyjnych i radiowych.

Mając dostęp do tak niesamowitej ilości informacji, a przede wszystkim mając jednocześnie możliwość osobistego kontaktu w cztery oczy z szeroko pojętym the other ("innym"), myślę, że to właśnie do nas będących tutaj, na amerykańskim kontynencie, należy przekazywanie informacji na temat obecnych problemów Indian. W tym bowiem, przynajmniej dla mnie, leży istota bycia ich przyjacielem.

Jedno, co na pewno w oczach Indian przedstawia nas jako ich przyjaciół i bardzo nas z nimi łączy, to troska o ziemię. Jeżeli zależy ci na czystym środowisku, to na pewno jesteś przyjacielem Indian. Opierając się na wypowiedziach Nawahów, największym wyzwaniem i problemem jednocześnie, który napotykają oni obecnie, jest oddalenie się od Matki Ziemi. Matki Ziemi, która była, jest i będzie dla nich matką niezależnie od jakichkolwiek zmian. Dla Indian Ziemia jest ich Matką. Jak twierdzą Nawahowie, od niej właśnie wszyscy pochodzimy, na niej się urodziliśmy. Od niej otrzymaliśmy dar życia. Dlatego codzienna troska o jej dobro, ochrona Matki Ziemi jest naszą odpowiedzialnością. Tak jak dbamy o siebie, tak samo powinniśmy dbać o nią. Kobiety tubylcze (w tym Indianki Nawaho) są wcieleniem Matki Ziemi. Według nich są one jej córkami, których obowiązkiem jest troska o swoją matkę, tak jak każda córka dba o swą matkę w codziennym życiu.

W społeczeństwach tubylczych uczono z pokolenia na pokolenie, że prawo natury jest najwyższym prawem. Wyższym od wszelkich innych praw ustanawianych przez jakiekolwiek narody, państwa, władze polityczne czy - jak to ma miejsce obecnie - praw narzucanych przez przedstawicieli wielkich korporacji czy banków światowych. Indianie naiwnie, z czego teraz powoli zaczynają sobie zdawać sprawę, wierzyli, że ci, którzy będą żyli zgodnie z naturalnym prawem, będą jednocześnie żyli szczęśliwie w zgodzie i harmonii z Matką Ziemią. Jakże się mylili.

Wypowiedź jednej kobiety Nawaho mówi sama za siebie: "To, co dzieje się obecnie z kulą ziemską, z jej naturalnymi zasobami, dosięga także ludy tubylcze. Rozejrzyjmy się wokół siebie. Czy nie jest to prawda w dzisiejszym świecie? Klęski żywiołowe nawiedzające nieustannie ziemię dosięgają równocześnie, a może przede wszystkim ludy tubylcze na całym świecie i to one są w tym wszystkim najbardziej poszkodowane" (Benita Begay).

Mówienie prawdy o ludach tubylczych, określanie siebie ich przyjacielem to także - moim zdaniem - uzmysłowienie sobie, że ponad 50 milionów ludzi żyjących obecnie na świecie, definiowanych jest jako ludy tubylcze. Począwszy od Maorysów w Nowej Zelandii, poprzez ludy Timoru Wschodniego, ludy Wara Wara w Australii, Indian obu Ameryk, a skończywszy na ludach zamieszkujących Tybet, Hawaje czy Nową Kaledonię. Wydaje mi się, że w obliczu tak wielkiej różnorodności i przede wszystkim w obliczu tak ogromnej liczby (która też przez niektórych jest z tych czy z innych powodów skrzętnie ukrywana), trudno nie mówić o problemach, z jakimi obecnie borykają się te ludy. To już nie są mniejszości etniczne, których problemy można zepchnąć na plan dalszy. Są to bardziej narody, zorganizowane grupy ludzkie, co prawda bez formalnych granic politycznych, ale odrębne kulturowo, z własnymi systemami politycznymi i ekonomicznymi, z własnymi władzami, językiem, terytorium, odrębną historią i kulturą.

Smutny jest jedynie fakt, że właśnie te ludy tubylcze, mimo że stanowią niemałą liczbę, nie mogą decydować o swoim losie. Sterowane są bowiem przez międzynarodowe koncerny, które właściwie podejmują za nie wszystkie decyzje związane z ich przyszłością, w dowolnym miejscu świata. Wiadomo też nie od dziś, że podejście i nastawienie korporacji o wielomilionowym kapitale do problemów, takich jak ochrona środowiska, własność i prawa do ziemi, ochrona praw tubylczych, ochrona zasobów naturalnych, ochrona zasobów kulturowych, jest diametralnie inna od intencji ludów tubylczych zamieszkujących dany region od stuleci.

Może warto w tym momencie przytoczyć parę danych statystycznych, które ukażą najlepszy obraz obecnej sytuacji ludów tubylczych. Oto garść wyrywkowych faktów:
- ponad milion ludów tubylczych obecnie przesiedlana jest z zajmowanych przez siebie terenów, w większości z terenów lasów tropikalnych. Tylko dlatego, że właśnie na tych terenach, zajmowanych przez grupy tubylcze od stuleci, przeprowadzane są obecnie wielomiliardowe projekty budowy dróg, nowych osiedli mieszkaniowych, autostrad itp. Projekty kierowane przykładowo przez Bank Światowy, tak jak ma to miejsce w Indiach (projekt Narmada) w Chinach czy w Kanadzie.
- do 2/3 zasobów naturalnych uranu, siarki, węgla, ropy naftowej znajdujących się na ziemiach, należących do ludów tubylczych (najczęściej na terenach sztucznie wyznaczonych rezerwatów), ludy tubylcze nie mają żadnego dostępu ani prawa.
- zatrważająco nieproporcjonalny i niepokojący z jednej strony rozwój terenów wokół rezerwatów, a z drugiej zastój, rozwój wtórny czy wreszcie brak jakiegokolwiek rozwoju na terenach zamieszkanych przez tubylców.
- galopujące wycinanie lasów w Brazylii amazońskiej —1 akr [0,4 ha] co 9 sekund, w Kanadzie i na Syberii — 1 akr co 12 sekund.
- co roku wymiera jeden tubylczy lud z amazońskiej dżungli.
- w wyniku uprzemysłowienia i postępu technologii wzrastająca w przerażającym tempie liczba indiańskich kobiet Inuit żyjących wokół Zatoki Hudsona mających, jak to się obecnie stwierdza, największe na świecie zanieczyszczenie mleka w piersiach.

Ktoś może powiedzieć, że są to tylko dane wyrywkowe i jest w nich niewiele prawdy. Osobiście jednak uważam, że nawet takie dane dają obraz tego, co dzieje się obecnie na świecie, tego, co dzieje się z ludami tubylczymi. Przerażające w tym wszystkim jest to, że te wyrywkowe dane są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Dlatego też uważam, że w obliczu takiej sytuacji nie można milczeć. Nie można milczeć na temat eksploatacji, wykorzystywania i degradacji ludów tubylczych pod każdym względem. Począwszy od "kolonizacji" ich samych, a także ich terenów, na których żyli od stuleci i żyją po dzień dzisiejszy, a skończywszy na ich asymilacji i akulturacji. Nie można dopuścić, aby problemy ludów tubylczych nadal nazywane były problemami mniejszości, aby nadal były spychane na plan dalszy.

Wszyscy jesteśmy przecież mieszkańcami ziemi i chcąc nie chcąc, musimy o nią dbać w trosce o nasze przyszłe pokolenia. Stąd prawdziwy przyjaciel Indian był, jest i będzie potrzebny. Przyjaciel, który poważnie traktuje sens tego słowa jest na wagę złota tak długo, dopóki to "złoto" nie przysłoni mu wartości prawdziwej przyjaźni.

Agata Wąsowska

(c) TIPI 2000 Wykorzystanie tekstu po uprzednim skontaktowaniu się z redakcją.

Powrót do archiwum głównego lub archiwum prpi