Charles A. Eastman (Ohiyesa)
Moje indiańskie dzieciństwo
przeł. Beata Skwarska

 

Spis treści

Wstęp

I. NAJWCZEŚNIEJSZE WSPOMNIENIA

1. Hakada, Ostatnia Sierota
2. Wczesne przeciwności losu
3. Babcia
4. Indiański obóz cukrowy
5. Święto w połowie lata

II. SZKOLENIE INDIAŃSKIEGO CHŁOPCA

III. ZABAWY I TOWARZYSZE

1. Gry i zawody
2. Towarzysze moich zabaw
3. Młody myśliwy

IV. Moja pierwsza ofiara

V. TRADYCJE RODZINNE

1. Odwiedziny u Dymnego Dnia
2. Chłopiec z kamienia

VI. WIECZÓR W TIPI

1. Wieczór w tipi
2. Przygody mego wuja

VII. ZAKOŃCZENIE TAŃCA NIEDŹWIEDZIA

VIII. ŚWIĘTO PANIEN

IX. KILKA LEGEND

1. Legenda Diabelskiego Jeziora
2. Manitoshaw udaje się na polowanie

X. INDIAŃSKIE ŻYCIE I PRZYGODY

1. Życie w puszczy
2. Obóz zimowy
3. Dzikie żniwa
4. Spotkanie na równinach
5. Podróż pełna przygód

XI. ŚMIEJĄCY SIĘ FILOZOF

XII. PIERWSZY KONTAKT Z CYWILIZACJĄ

 

Wstęp [do wydania I]

Jedną z nielicznych wspólnych cech wielu różnorodnych kultur Indian Ameryki Północnej było - i często nadal pozostaje - opieranie się plemiennych tradycji na ustnych przekazach, mądrości przodków i zapamiętanych z dzieciństwa gawędach i opowieściach starców. Nic dziwnego więc, że indiańska literatura pisana jest zjawiskiem stosunkowo nowym, sięgającym zaledwie początków dwudziestego wieku. Obecnie tworzy ją wielu znanych za Oceanem - choć rzadziej w Polsce - autorów, a takie nazwiska, jak N. Scott Momaday, Vine Deloria, James Welch, Louise Erdrich czy Leslie Marmon Silko weszły już na stałe do historii literatury amerykańskiej.

Jednak pierwszym, który z dumą pisał o swoim indiańskim dziedzictwie, zyskując przy tym niemałą popularność, był Indianin z plemienia Siuksów, Charles Alexander Eastman. Jego własny lud nadał mu najpierw imię Ohiyesa, czyli Zwycięzca, i Eastman posługiwał się nim do końca życia. Był pierwszym w USA - obok Apacza Carlosa Montezumy - dyplomowanym lekarzem pochodzenia indiańskiego, znanym pisarzem i działaczem tubylczym, naocznym świadkiem i aktywnym uczestnikiem wielu historycznych wydarzeń oraz największych przemian w dziejach swego ludu.

Jego matka, Wakantankanwin (Mary Nancy Eastman), była córką Indianki z plemienia Siuksów i białego kapitana Setha Eastmana. Ojciec, He Wakandi Ota (Jacob Eastman), pochodził z długiej linii wodzów Siuksów Santee. Ohiyesa urodził się 19 lutego 1858 roku w pobliżu Red Falls w Mnnesocie i przez piętnaście lat był wychowywany przez swoją babkę (matka zmarła po porodzie, zaś z ojcem rozdzieliło go na wiele lat powstanie Siuksów w 1862 roku). Jak wszyscy wówczas indiańscy chłopcy, Ohiyesa uczył się życia w przyrodzie i społeczności plemiennej, by wyrosnąć na zręcznego myśliwego i dzielnego wojownika. Jego los odmienił się dopiero po ponownym spotkaniu z ojcem, który już wcześniej przyjął wiarę chrześcijańską i postanowił namówić Ohiyesę do pójścia śladami starszego brata i podjęcia nauki w szkole misyjnej.

Niełatwo było nowo ochrzczonemu Charlesowi Alexandrowi przystosować się do życia w obcym mu świecie, wśród ludzi o nieznanym języku i odmiennych obyczajach. Od ucieczki powstrzymywała go początkowo tylko wola ojca i budząca się stopniowo świadomość tego, że Indianie, by przetrwać, muszą poznać świat białych ludzi i wiele się od nich nauczyć.

Młody Indianin zdobywał podstawową wiedzę i pewność siebie najpierw w szkole misyjnej w Santee w Nebrasce, a później w Beloit College w stanie Wisconsin. Dzięki szybkim postępom w nauce oraz poparciu nowych białych przyjaciół uzyskał następnie stypendium w prestiżowym Dartmouth College w Nowej Anglii, a w 1887 roku podjął studia medyczne na Uniwersytecie w Bostonie. Ukończył je jako doktor medycyny w 1890 roku i postanowił podjąć pracę jako rządowy lekarz w zamieszkanym przez współplemieńców rezerwacie Pine Ridge.

Był to rok, który w życiu Indian i historii Ameryki zamykał pewną epokę. Pobite militarnie, wyniszczone ekonomicznie i prześladowane kulturowo plemiona Zachodu szukały ucieczki w nowej religii tańca ducha, wymykając się z rezerwatów na niezrozumiałe i niepokojące dla białych spotkania i obrzędy. Właśnie w Pine Ridge, nad strumieniem Wounded Knee, ruch ten znalazł swój tragiczny finał 29 grudnia 1890 roku. Tego dnia oddział amerykańskiej armii zaatakował tam wędrującą grupę Siuksów Miniconjou z wodzem Wielką Stopą, zabijając blisko trzystu pokojowo nastawionych Indian — mężczyzn, kobiety i dzieci.

Charlesowi Eastmanowi, młodemu indiańskiemu lekarzowi w służbie rządowej, przyszło kierować ekspedycją mającą nie tylko odnaleźć tych spośród jego współplemieńców, którzy przeżyli niespodziewaną masakrę i burzę śnieżną, ale i pochować zabitych. W indiańskim kościele, zamienionym na szpital, Charles opiekował się rannymi. Jedną z osób, które mu w tym pomagały była Elaine Goodale, biała kobieta, ówczesna inspektorka oświaty Siuksów — przyszła żona Eastmana.

Masakra bezbronnej grupy wodza Wielkiej Stopy wstrząsnęła Ohiyesą, który — jak sam później pisał — "nie tak dawno zawierzył chrześcijańskiej miłości i wzniosłym ideałom białego człowieka". Świat białych ludzi, który dał mu wiedzę i miał przynieść sławę, nie raz jeszcze miał sprawić mu zawód i pozbawić wielu złudzeń. Ale przekonania o konieczności szerzenia wśród Indian oświaty Eastman nie zmienił nigdy. Wierzył, że wszyscy tubylczy Amerykanie są w stanie pójść w jego ślady. Pragnął, żeby w polityce władz i świadomości ludzi zaszły takie zmiany, które umożliwiłyby dyskryminowanym mieszkańcom rezerwatów włączenie się na równych prawach w życie kraju. Przypominając liczny i dobrowolny udział Indian w I wojnie światowej, pisał: "Nie prosimy o nic niezwykłego, tylko o wolność i prawa, o które walczył twój syn i mój".

W okresie szczytowego napięcia w rezerwacie Siuksów Eastman był przeciwny interwencji armii i krytykował działalność agenta rządowego Biura do Spraw Indian w Pine Ridge. Poszukując spokoju dla rodziny i szansy kontynuowania kariery, po tragedii nad Wounded Knee, młody indiański lekarz zdecydował się wyjechać z żoną Elaine i córeczką Dorą Winoną do miasta białych ludzi — St. Paul w Minnesocie.

Eastman podjął tam praktykę lekarską i szybko zyskał uznanie pacjentów. Ale ponieważ przede wszystkim pragnął nieść pomoc swojemu ludowi, przyjął wkrótce stanowisko inspektora do spraw Indian w Chrześcijańskim Stowarzyszeniu Młodych Mężczyzn (YMCA) i w ciągu czterech lat założył w różnych rezerwatach ponad 40 oddziałów tego stowarzyszenia. Jednocześnie przez wiele lat występował w Waszyngtonie w imieniu Siuksów Santee, starając się o przywrócenie im rządowej pomocy wstrzymanej za karę po powstaniu 1862 roku.

W swojej kolejnej pracy — jako lekarz w rezerwacie Crow Creek — Eastman znowu popadł w konflikt z miejscowym agentem do spraw Indian, sprawującym tam absolutną władzę i nie tolerującym wielu poglądów i działań indiańskiego doktora. Wkrótce przyjął więc inną propozycję pracy dla rządu, polegającą na weryfikacji tradycyjnych indiańskich imion i opracowywaniu spisów nowych, angielskich nazwisk Siuksów.

Akcję tę rozpoczęto już w 1887 roku, po uchwaleniu tzw. ustawy Dawesa, dzielącej stanowiące dotąd wspólną własność ziemie plemienne na działki przyznawane każdemu z osobna. Eastman, podobnie jak większość ówczesnych reformatorów i nielicznych wykształconych Indian, opowiadał się za podziałem ziem rezerwatów na indywidualne działki, wierząc, że poprawi to los ich mieszkańców i ułatwi zbliżenie obu ras. Katastrofalne dla tradycyjnych form życia społecznego i gospodarowania plemion skutki tej ustawy, która nie zdołała rozwiązać problemu Indian przez ich asymilację, ale odebrała im większość dawnych ziem, miały się ujawnić dopiero później.

Upraszczanie albo zmienianie zbyt skomplikowanych lub brzmiących niestosownie dla białych Amerykanów indiańskich nazwisk oraz ich spisywanie miało m.in. uporządkować sprawy własności i dziedziczenia ziemi. Eastman pracował nad tym do 1909 roku. Był już wtedy znanym rzecznikiem spraw Indian, popularnym pisarzem i autorem odczytów, i tym właśnie zajęciom poświęcił się w latach następnych.

Eastman pracował też w założonej przez pułkownika Pratta znanej szkole dla Indian w Carlisle w Pensylwanii. Szkoła ta, choć negowała wartość plemiennych tradycji i wywoływała u posyłanych do niej, często wbrew woli rodziców, indiańskich uczniów szok kulturowy, to uważana była na owe czasy za nowatorską. Poza niezbędnym w nowych warunkach elementarnym wykształceniem, oferowała też Indianom przygotowanie zawodowe, ułatwiając im w ten sposób przystosowanie się do zupełnie nowego sposobu życia w społeczeństwie białych ludzi. I z tego właśnie względu Ohiyesa uważał szkołę w Carlisle za wartą polecania indiańskiej młodzieży.

W 1900 roku, ubiegając się o lepszą posadę, Eastman pisał w podaniu do Komisarza do Spraw Indian: "Mogę nazwać siebie żywym zaprzeczeniem argumentów przeciw edukacji Indian. Przeszedłem drogę od indiańskiego obozu do życia w college’u bez podstawowego wykształcenia i powiodło mi się, i to w tym samym roku, w którym Siedzący Byk unicestwił Custera" (w 1876 roku nad Little Big Horn).

Przez całe życie Charles Eastman wiele czasu i energii poświęcał pracy dla swojego ludu. Wielokrotnie uczestniczył w odbywających się wówczas co roku nad Jeziorem Mohonk, w stanie Nowy Jork, Konferencjach Przyjaciół Indian i korespondował z licznymi zwolennikami reform. Był organizatorem i jednym z pierwszych przewodniczących Towarzystwa Indian Amerykańskch (Society of American Indians).

Ta założona w 1911 roku pierwsza pan-indiańska (ponadplemienna) organizacja w USA zrzeszała nielicznych jeszcze wykształconych Indian — społeczników i reformatorów. Byli wśród nich: duchowny Arapahów Sherman Cooledge, znany etnolog z plemienia Seneków Arthur Parker, prawnik Thomas Sloan z plemienia Omaha, pracujący w Biurze do Spraw Indian Peoria Charles Draganett oraz inny znany indiański lekarz — Carlos Montezuma.

Preambuła statutu Towarzystwa Indian Amerykańskich głosiła: "Nadszedł czas, kiedy rasa Indian amerykańskich powinna wywrzeć szerszy i bardziej jednolity wpływ na resztę obywateli Stanów Zjednoczonych, w zgodzie z postępem i reformą dla dobra rasy Indian w szczególności i ludzkości w ogóle". Realizację ambitnych planów organizacji utrudniała jednak ogólnie trudna sytuacja polityczna i gospodarcza USA, a także wewnętrzne konflikty wokół takich spraw, jak krytyka Biura do Spraw Indian, rola wydawanego przez Towarzystwo czasopisma czy stosunek do halucynogennego pejotlu i obrzędów pejotystów. Z dokumentów wiadomo, że Towarzystwo liczyło się z poglądami Eastmana i jego zdanie bywało często decydujące.

Eastman, obok innych znanych wówczas Indian oraz białych specjalistów, wchodził też w skład tzw. Doradczego Komitetu Stu, którego prace przygotowały grunt pod tzw. Raport Meriama z 1928 roku, krytykujący stan edukacji Indian, ustawę o reorganizacji Indian i inne reformy "indiańskiego nowego ładu" prezydenta F. D. Roosevelta i komisarza do spraw Indian J. Colliera. Opinie Eastmana o tych wydarzeniach są jednak stosunkowo mało znane.

W 1911 roku Eastman reprezentował północnoamerykańskich Indian na I Powszechnym Kongresie Ras w Londynie, a w 1923 roku przewodził delegacji Siuksów, która z honorami przyjmowała w USA premiera Wielkiej Brytanii Lloyda George'a. Jako lekarz rządowy i inspektor do spraw Indian pracował w wielu rezerwatach, a swoje obserwacje i idee popularyzował w artykułach prasowych i odczytach. Z powodzeniem występował wielokrotnie w najbardziej znanych klubach i uczelniach USA i Wielkiej Brytanii. Największe uznanie przyniosły mu jednak jego publikacje.

Swoje przemyślenia i wspomnienia z dzieciństwa Ohiyesa zaczął spisywać z myślą o dzieciach jeszcze podczas pobytu w St. Paul. Pierwsze jego artykuły prasa przyjęła entuzjastycznie, a Elaine, która zasugerowała mężowi ich opublikowanie, miała odtąd przez 20 lat (do czasu rozwodu) poprawiać i redagować wszystkie jego teksty. Ohiyesa–Eastman napisał ogółem jedenaście książek, w tym dwie specjalnie dla szkół z fragmentami swoich poprzednich prac i dwie — wspólnie z żoną. Były one później wielokrotnie wznawiane i tłumaczone na kilka języków.

Do najpopularniejszych prac Ohiyesy–Eastmana należą jego autobiografie: Moje indiańskie dzieciństwo (Indian Boyhood) — przeznaczony głównie dla młodszych czytelników debiut pisarski Eastmana z 1902 roku — oraz stanowiący jej kontynuację tom From the Deep Woods to Civilization (Z głębokich lasów do cywilizacji). Równie interesujące wydają się jego książki poświęcone życiu, kulturze i obyczajom Siuksów. Należą do nich: Old Indian Days (Dawne indiańskie dni) — zbiór opowieści o indiańskich kobietach i wojownikach — i Red Hunters and the Animal People (Czerwoni myśliwi i lud zwierząt), wspaniale ilustrująca związki Indian z przyrodą oraz ich szacunek do świata zwierząt i roślin.

Eastman, który w swoim życiu duchowym łączył elementy chrześcijaństwa i wierzeń Siuksów, uważał, że "religia Indian jest ostatnią rzeczą, którą człowiek innej rasy byłby w stanie pojąć". I dlatego — bardziej chyba dla potwierdzenia własnej indiańskiej tożsamości niż z chęci przedstawienia religijnego życia tubylczych Amerykanów — napisał książkę The Soul of the Indian (Dusza Indianina).

Chociaż pragnął reform i zbliżenia obu ras, to nie odrzucał dawnych obyczajów i tradycji, wręcz przeciwnie — propagował je przez całe życie. Na wykłady i ekskluzywne przyjęcia, jak choćby w siedemdziesiątą rocznicę urodzin Marka Twaina, ubierał się w elegancki frak, ale równie często i chętnie występował też publicznie w tradycyjnym stroju Siuksów.

Ohiyesa był jedną ze słynniejszych postaci wzorującego się na Indianach ruchu skautów i autorem podręcznika Indian Scout Talks (Opowieści indiańskich skautów). O organizowanych w rodzinnej posiadłości Camp Oahe obozach tzw. "letniej szkoły" pisał: "Będziemy naśladować Indian, bo są to jedyni znani mi ludzie, którzy przyjmują rzeczy naturalne jako lekcje same w sobie, bezpośrednio od Wielkiego Dawcy życia. Zaufajmy naszemu otoczeniu, bo prawa przyrody są na pewno sprawiedliwe, a zwierzęta niemal zawsze szanują człowieka, dopóki nie staje się agresorem".

Wiele późniejszych dzieł Eastmana dotyczyło kontaktów obu kultur. Ubolewał w nich nad niszczącym Indian działaniem alkoholu i broni palnej, oskarżał białych o rozmyślne wytępienie bizonów, o łamanie traktatów zawartych niegdyś z indiańskimi narodami i prowadzenie wojen z nieznanym Indianom okrucieństwem. Obserwując opłakane warunki życia w rezerwatach, krytykował działalność i samą instytucję Biura do Spraw Indian, choć jednocześnie jego kandydaturę rozważano na stanowisko Komisarza. Dzięki jego spotkaniom z takimi słynnymi wodzami, jak Siedzący Byk, Czerwona Chmura, czy Wódz Józef mogła też powstać książka Indian Heroes and Great Chieftains (Indiańscy bohaterowie i wielcy wodzowie), przedstawiająca te historyczne postaci w sposób wnikliwy, a zarazem sympatyczny.

Troska Eastmana związana z trudną sytuacją i brakiem perspektyw tubylczych Amerykanów, przebija z kart jego książki The Indians Today (Indianie dzisiaj), jak również z raportów sporządzanych przez niego w czasie pełnienia obowiązków rządowego inspektora do spraw Indian. Wizytując na początku lat dwudziestych liczne indiańskie rezerwaty, Eastman obserwował i opisywał zachodzące w nich przemiany, rozpatrywał skargi Indian i — narażając się często na krytykę ze strony zwierzchników — występował w obronie ich tradycyjnej kultury i obyczajów.

Ostatnią i chyba najbardziej znaczącą pracą Eastmana jako rządowego inspektora było ustalenie spornej daty i miejsca śmierci indiańskiej przewodniczki wyprawy badawczej Lewisa i Clarka z 1806 roku. Indianka ta, znana jako Sacajawea (Sakakawea), miała stać się bohaterką kolejnej książki Ohiyesy, ale nigdy nie udało mu się jej ukończyć. Serię artykułów o tej znanej w USA postaci historycznej (najpopularniejszej, po Pocahontas, Indianki) opublikowała natomiast w 1949 roku Elaine, która po swym byłym mężu odziedziczyła większość notatek.

Z ostatnich lat życia Charlesa Alexandra Eastmana pozostało niewiele dokumentów. Wiadomo, że w 1928 roku, po powrocie z kolejnej podróży do Anglii, osiadł w Matotee Lodge — domku, który wybudował na północnym brzegu Jeziora Huron, by podczas letnich miesięcy odnajdywać w nim samotność i spokój. Zimy spędzał razem z synem Ohiyesą II w Detroit. W 1933 roku, podczas Targów Światowych w Chicago, został uhonorowany Medalem "za najwybitniejsze osiągnięcia amerykańskiego Indianina".

Jego ulubionymi rozrywkami, mimo starszego już wieku i słabnącego zdrowia, pozostawały: polowanie, łowienie ryb i pływanie. Nadal też wygłaszał odczyty i wiele pisał. Pracował m.in. nad powieścią o życiu wodza Pontiaka, własną genealogią oraz historią i legendami Siuksów. Zmarł na atak serca 7 stycznia 1939 roku w Detroit i w tym mieście został pochowany. Rok później spoczął tam też jego jedyny syn.

Dla wielu współczesnych dr Charles A. Eastman był żywym symbolem "dobrego Indianina" i najlepszym przykładem tego, co może osiągnąć "dziki" w cywilizacji postępu. Zapominano tylko często, że — chociaż się zmienił — to nigdy nie przestał być Indianinem. Był człowiekiem równie dumnym ze swych osobistych osiągnięć, co ze swojego tubylczego pochodzenia, a w przebytej przez siebie drodze nie widział nic niezwykłego.

Pod koniec życia Ohiyesa–Eastman zamieszkał samotnie w swej chacie nad jeziorem, ale nie wyparł się żadnego ze światów, w których żył. W pewnym sensie był romantykiem — o jednym i drugim świecie myślał i pisał ze zrozumieniem i sympatią, w obu chciał się czuć jak w domu. Ale był też myślącym racjonalnie i przyszłościowo prekursorem wielu amerykańskich i kanadyjskich Indian z przełomu kolejnych wieków. Indian, którzy z powodzeniem i bez kompleksów odnajdują swe miejsce w nowoczesnym, zmieniającym się świecie, wzbogacając zarazem wielokulturowe społeczeństwo o wartości i tradycje odziedziczone po przodkach i wyniesione z indiańskiego dzieciństwa.

Marek Nowocień

 

1
Hakada, Ostatnia Sierota

Który chłopiec na myśl o najbardziej wolnym życiu nie chciałby choć przez chwilę być Indianinem? A ja właśnie tak żyłem. Każdego dnia prawdziwe polowanie. Prawdziwa zwierzyna. Czasami uzdrawiające tańce w głębi puszczy, gdzie nikt nie mógł nam przeszkodzić; tańce, w których chłopcy wcielali się w członków starszyzny, Dzielnego Byka, Stojącego Łosia, Wysokiego Jastrzębia, Leczniczego Niedźwiedzia i innych. Malowali się i naśladowali swych ojców i dziadków w najdrobniejszych szczegółach, gdyż towarzyszyły im one przez całe życie.

Byliśmy nie tylko dobrymi naśladowcami, ale także pilnymi uczniami natury. Poznawaliśmy zwyczaje zwierząt, podobnie jak wy uczycie się z książek. Obserwowaliśmy mężczyzn i wcielaliśmy się w nich podczas zabaw; potem uczyliśmy się ich naśladować w życiu.

Żaden lud nie potrafi w lepszym stopniu wykorzystywać swych pięciu zmysłów aniżeli dzieci puszczy. Mieliśmy dobry węch, podobnie jak słuch i wzrok. Równie dobrze wyczuwaliśmy smak i dotyk. Nigdzie pamięć nie była tak dobrze rozwinięta jak w dzikim życiu i wciąż widzę, jak wiele zawdzięczam nauce we wczesnych latach.

Oczywiście nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy ujrzałem dzień, lecz moi bracia niejednokrotnie, z wielkim rozbawieniem, przywoływali to wydarzenie. Zgodnie ze zwyczajem Siuksów, gdy urodził się chłopiec, jego brat musiał wskoczyć do wody lub też nagi wytarzać się w śniegu, jeżeli akurat była to zima. A jeśli nie był na tyle duży, by to zrobić samodzielnie, wylewano na niego wodę. Jeśli noworodek miał siostrę, musiała ona zostać zanurzona w wodzie. Wynikało to z tego, że w obozie przybył kolejny wojownik, wobec czego inne dzieci musiały również dokonać jakiegoś czynu świadczącego o odwadze.

Miałem to nieszczęście być najmłodszym z piątki dzieci, które wkrótce po moim przyjściu na świat osierociła matka. Zanim zasłużyłem na bardziej dostojne i odpowiednie imię, musiałem nosić upokarzające Hakada, co znaczy Ostatnia Sierota, a przez rodzeństwo traktowany byłem prawie jak zabawka.

Moja matka, którą uważano za najpiękniejszą kobietę Siuksów znad Jeziora Ducha (Spirit Lake) i Mieszkających Wśród Liści (Leaf Dweller Sioux), była poważnie chora i jeden z naszych lekarzy (czarowników) przepowiedział:

— Narodził się kolejny lekarz, ale matka musi umrzeć. Pozwólcie mu wobec tego nosić imię Tajemnicze Lekarstwo.

Jednakże jeden z obecnych pospiesznie zauważył, iż wuj dziecka ma już takie imię, więc na początek pozostałem tylko Hakadą.

Moja piękna matka, nazywana czasami pół–boginią Siuksów, która — jak głosi tradycja —posiadała wszystkie cechy rasy kaukaskiej, za wyjątkiem przepięknych czarnych włosów i pełnych głębi czarnych oczu, czule i mocno przytulała mnie do swego łona na łożu śmierci, szepcząc kilka słów do teściowej.

— Oddaję ci tego chłopca — powiedziała. — Nie mogę zaufać własnej matce; zaniedba go i on z pewnością umrze.

Kobieta, do której matka skierowała te słowa, była wyjątkowo niskiego wzrostu, ale za to bardzo aktywna jak na swój wiek (miała wtedy skończone sześćdziesiąt lat), i posiadała tyle dobroci, co inteligencji. Ocena matki dotycząca jej własnej matki była w pełni uzasadniona, gdyż wkrótce po jej śmierci staruszka ta pojawiła się i stwierdziła, że Hakada jest za mały, aby przeżył bez matki. Zaoferowała opiekę nade mną, dopóki nie umrę, a potem miała mnie pochować razem z tą, która wydała mnie na świat. Oczywiście moja druga babcia potępiła tę niegodziwą sugestię i odmówiła oddania mnie w jej ręce.

Dziecko umieszczano zwykle w przenośnej kołysce, zrobionej z dębowych deseczek o długości około siedemdziesięciu pięciu centymetrów i szerokości czterdziestu pięciu. Po jednej stronie przyczepiano do niej mosiężnymi pinezkami bogato zdobioną torbę, otwieraną z przodu i sznurowaną rzemieni. Nad ramionami niemowlęcia znajdował się drewniany pałąk, którego końce były mocno przymocowane do ramy, aby w razie upadnięcia kołyski, twarz i główka dziecka były bezpieczne. Na tym pałąku wieszano ciekawe zabawki — sznury misternie rzeźbionych kości i kopyta jelenia, które, poruszane małymi rękami, wydawały dźwięk niczym grzechotka.

W takiej to kołysce żyłem, bawiłem się i spałem większość czasu przez pierwsze kilka miesięcy mego życia. Bez względu na to, czy kołyskę opierano o tyczkę od tipi czy zawieszano na gałęzi drzewa, gdy babcia rąbała drewno, czy też gdy niosła mnie na plecach lub byłem wygodnie zbalansowany przez inne dziecko w podobnej kołysce, przewieszonej z drugiej strony konia, cały czas pozostawałem w swym dębowym łóżeczku.

Moja babcia, która miała już za sobą sześćdziesiąt ciężkich lat, stanowiła dla młodszych kobiet zagadkę. Troszczyła się o mnie z równym entuzjazmem jak wtedy, gdy trzymała w ramionach swego pierworodnego, czyli mego ojca. Wszystko, czego wymaga opieka nad ukochanym dzieckiem, robiła z wielkim doświadczeniem i oddaniem. Z wielkim wyczuciem gustu uszyła całe moje skromne odzienie i maleńkie mokasyny. Wszyscy powtarzali, że nie mógłbym mieć lepszej opieki, nawet gdyby żyła moja matka.

Uncheeda (babcia) była wspaniałą śpiewaczką. Czasami, gdy Hakada zbyt wcześnie się budził, śpiewała mu taką kołysankę:

Śpij, śpij, mój chłopcze, Odżibuejowie
są daleko — daleko.
Śpij, śpij, mój chłopcze; przygotuj się na spotkanie
wroga za dnia — wroga za dnia!
Tchórze nie odważą się walczyć
aż do świtu — aż do świtu.
Śpij, śpij, me dziecko, gdy jeszcze jest noc;
Potem dzielnie się zbudź!

Od kobiet Dakotów wymagano, aby zbierały i przynosiły drewno z lasu, a także by, w gruncie rzeczy, wykonywały większość ciężkich prac obozowych. Robiły to z konieczności, gdyż mężczyźni musieli w ciągu dnia polować na zwierzynę. Bardzo często babcia zabierała mnie z sobą na te wycieczki i gdy pracowała, zawieszała mnie na dzikiej winorośli lub sprężystej gałęzi tak, aby kołyskę bujał najmniejszy nawet powiew wiatru.

Później opowiadała mi, że gdy trochę podrosłem i byłem ciekaw świata, najwidoczniej potrafiłem prowadzić długie rozmowy w nieznanym dialekcie z ptakami i wiewiórkami. Raz usnąłem w kołysce, zawieszony na wysokości mniej więcej półtora metra podczas, gdy Uncheeda, zbierając korę brzozy na canoe, nieco się oddaliła. Na pałąku mej kołyski przysiadła wiewiórka i zaczęła tam zajadać swój orzech, aż mnie zbudziła, upuszczając resztki jedzenia. Mój negatywny stosunek do jej najścia był tak zdecydowany, że musiała szybko zmykać na inną gałąź, z której wyładowywała na mnie swój gniew, podczas gdy ja dalej wyrażałem swe obiekcje na tyle głośno, że Uncheeda przybiegła mi na ratunek i zmusiła odważnego intruza do odwrotu. Normalne było natomiast to, że na mojej kołysce przesiadywały ptaki.

Z początku karmienie mnie stanowiło dla mojej dobrej macochy nie lada problem. Gotowała dziki ryż i odcedzała go, a potem dodawała do rosołu z dziczyzny. Ucierała też suszoną dziczyznę niemal na proszek i moczyła w wodzie, aż wydzieliły się pożywne soki, co z kolei mieszała z tartą prażoną kukurydzą. Zupa z dzikiego ryżu, sproszkowanej dziczyzny i kukurydzy stanowiła podstawę mojego wyżywienia. Wkrótce jednak urosły mi zęby — znacznie wcześniej niż pojawiają się one zazwyczaj u białych dzieci — i wtedy moja dobra pielęgniarka dawała mi nieco bardziej zróżnicowane pożywienie, a ja robiłem co mogłem, próbując je rozgryźć.

Gdy już opuściłem kołyskę, prawie od razu ja porzuciłem — tak powiedziała mi babcia. Wtedy też zaczęła zwracać moją uwagę na cuda natury. Gdy usłyszałem śpiew jakiegoś ptaka, natychmiast wyjaśniała mi, jaki to ptak, mniej więcej tak:

— Hakada, słuchaj Shechoka (rudzika) jak przywołuje swą partnerkę. Mówi, że właśnie znalazł coś dobrego do jedzenia.

Albo:

— Posłuchaj Oopehanska (drozda), śpiewa swej małej żonie. Śpiewa najpiękniej jak tylko potrafi.

Kiedy wieczorami lelek zaczynał w puszczy swą śpiew, nie dalej jak rzut kamieniem od naszego namiotu, upominała mnie:

— Cicho! To może być zwiadowca Odżibuejów!

Z kolei, gdy zbudziłem się o północy mówiła:

— Nie płacz! Hinakaga (sowa) obserwuje cię z czubka drzewa.

Zazwyczaj zakrywałem wtedy głowę, gdyż bezgranicznie wierzyłem w upomnienia mej babci, a ta naopowiadała mi o tym ptaku straszne rzeczy. Według jednej z legend, które mi opowiedziała, mały chłopiec stał pewnego razu przed tipi, głośno płacząc za matką. Wtedy Hinakaga zanurkowała w ciemności i uniosła biedaka wysoko między drzewa. Wiadomo było powszechnie, że pohukiwanie sowy często naśladowane było przez indiańskich zwiadowców podczas wypraw wojennych. Po takim nawoływaniu zdarzały się straszliwe masakry, wobec czego uważano, iż dobrze jest zwrócić uwagę dziecka na ten dźwięk możliwie jak najszybciej.

Indiańskie dzieci wychowywano w taki sposób, że rzadko płakały w nocy. Czyniono tak ze względów praktycznych i konieczności, która wynikała ze stylu życia, jakie wiedliśmy. Gdy byłem małym dzieckiem, babcia miała zwyczaj kłaść mnie spać razem z ptakami, jak mówiła, i budzić mnie z nimi, aż weszło mi to w nawyk. Miało to swój cel. Indianin zawsze musi wcześnie wstawać. Przede wszystkim myśliwemu o świcie najłatwiej znaleźć zwierzynę. Po drugie, wrogie plemiona, będące na wojennej ścieżce, najchętniej atakują wcześnie rano. Nawet gdy pozornie nie mamy nic do roboty, lubimy wstawać wcześnie rano, aby podróżować, gdy powietrze jest chłodne i żeby, na wszelki wypadek, nie rzucać się w oczy naszym wrogom.

Gdy byłem małym dzieckiem, wpojono mi potrzebę bycia cichym i małomównym. Były to jedne z najważniejszych cech w formowaniu charakteru Indianina. Dla myśliwego i wojownika było to absolutnie konieczne i uważano, że z takiej podstawy rodzi się cierpliwość i opanowanie. Zdarza się, że nasi ludzie ucztując, zachowują się bardzo głośno i wesoło, lecz zasadą jest powaga i przyzwoitość.

Mimo to moje dzieciństwo pełne było ciekawostek i zapowiedzi przyszłego życia. Do uszu docierały mi już podszepty ducha odwagi. Wartość orlich piór noszonych przez wojowników też zwróciła moją uwagę. Pewnego dnia, gdy zostałem sam, a miałem wtedy zaledwie dwa lata, chwyciłem pióropusz wojenny mego wuja, wyrwałem wszystkie pióra i przyozdobiłem nimi siebie i swego psa. Otaczające mnie życie tak wcześnie zrobiło na mnie wrażenie, że już wtedy bardzo pragnąłem dostosować się do wszystkich jego wymogów.


Tytuł oryginału: Indian Boyhood
© Copyright for the Polish translation by TIPI 2008

Zamawiam książkę